Wiedźma z Wilżyńskiej Doliny - Anna Brzezińska.pdf

(2250 KB) Pobierz
Brzezińska Anna
Wiedźma z Wilżyńskiej Doliny
Runa
Wydanie I
Warszawa 2010
Copyright © by Anna Brzezińska, Warszawa 2010
Copyright © for the cover illustration by Artur Sadłos
Copyright © for interior illustrations by Piotr Szot
Copyright © 2010 by Agencja Wydawnicza RUNA, Warszawa 2010
Wszelkie prawa zastrzeżone
All rights reserved
Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentu książki możliwe są tylko na podstawie
pisemnej zgody wydawcy.
Opracowanie graficzne okładki: własne
Redakcja: Jadwiga Piller
Korekta: Karolina Pawlik
Skład: własny
Druk: Drukarnia GS Sp. z o.o. ul. Zabłocie 43, 30–701 Kraków
Wydanie I
Warszawa 2010
ISBN: 978–83–89595–70–6
Wydawca: Agencja Wydawnicza RUNA A. Brzezińska, E. Szulc sp. j.
Informacje dotyczące sprzedaży hurtowej, detalicznej i wysyłkowej:
Agencja Wydawnicza RUNA
00–844 Warszawa, ul. Grzybowska 77 lok. 436
tel./fax: (0–22) 45 70 385
e-mail: runa@runa.pl
Zapraszamy na naszą stronę internetową: www.runa.pl
Konwersja: NetPress Digital sp. z o.o.
PO PROSTU JESZCZE JEDNO
POLOWANIE NA SMOKA
abunia Jagódka kończyła właśnie zamiatać przyzbę, kiedy w
krzakach na skraju lasu coś zaszurało, zatupało i zatarabaniło pomiędzy
obdartymi z listowia gałązkami.
– Miotło, miotełko, brzozowe czupiradełko! – zaintonowała obronnie
wiedźma.
Miotła natychmiast wyprysnęła jej z rąk, wyprężyła kij i nastroszyła
ostrzegawczo witki. Ale stworzenie, czymkolwiek było, błysnęło tęczowo
w promieniach słońca, po czym przemknęło sprytnie tuż przed miotłą i
schowało się za spódnicą gospodyni.
– Poszło won! – rozdarła się z oburzeniem Babunia.
Przygarnianie zabłąkanych kotków i kulawych kacząt bynajmniej nie
leżało w jej naturze. Usiłowała odepchnąć stwora znoszonym filcowym
buciorem, ale intruz był szybki, a co najgorsze, wciąż trzymał się za jej
plecami i czepiał spódnicy. Raz nawet zaplątał się między halki. Wiedźma
kwiknęła jak zarzynany prosiak, kiedy szorstkim grzbietem otarł się o jej
gołe łydki. Rzadko komu pozwalała na podobne poufałości, a już na
pewno nie przybłędzie nieznanej konduity. Wszak mogła się czymś
paskudnym zarazić.
Właśnie obmyślała zaklęcie, które pozwoli raz na zawsze pozbyć się
natręta, kiedy nieopodal zagrały myśliwskie rogi. W Babuni też zagrała
krew. Ktoś polował z nagonką! W jej lesie!
Kopniakiem posłała zwierzaka za drewutnię – teraz, kiedy miała na
głowie intruzów, refleks się jej zdumiewająco poprawił – i zirytowana
złapała za miotłę, która z absurdalną gorliwością nadal zamiatała ścieżkę
przed furtką. Wiedźma nie słynęła z gościnności. Jeśli odwiedzał ją ktoś z
okolicznego chłopstwa, przemykał się ukradkiem i najchętniej ciemną
nocką, nie witano go więc z honorami. Miotle nieczęsto trafiali się goście
w biały dzień, najwyraźniej postanowiła więc z własnej inicjatywy
przygotować obejście na przyjęcie nadjeżdżających.
Ci zaś wynurzali się już z lasu, bezsensownie połyskując
wypolerowaną blachą w promieniach jesiennego słońca. Niektórzy nieśli
jaskrawe proporce zatknięte na długich tyczkach. Pod blaszanymi
hełmami nie dało się rozeznać twarzy, dodatkowo przesłoniętych
nosalami, ale Babunia Jagódka przysięgłaby, że żadnego z nich wcześniej
nie oglądała. Ze złością zmrużyła powieki. Po ostatniej wojnie świat
ostatecznie zszedł na psy, skoro przybłędy nie umiały jej uszanować na
własnym podwórku.
Wsparła się mocniej na miotle, mierząc przybyszy nieżyczliwym
spojrzeniem. Oni też zatrzymali się tuż przed furtką. Pościg tak ich
zaprzątał, że nie zwrócili uwagi na sforę: choć dotąd psy ujadały rześko,
każdym szczeknięciem i skowytem dowodząc właścicielom swej
użyteczności i oddania, na widok gospodyni gwałtownie podkuliły ogony
i zbiły się w gromadę tuż przy końskich kopytach. Nie spostrzegli też
magicznej jabłonki, która czujnie obróciła ku nim gałęzie, gotowa zdzielić
zgniłkiem między oczy każdego, kto bez zaproszenia postawi nogę na
podwórzu. Nie usłyszeli gniewnego bulgotu, jaki dobywał się z zaklętej
studni, nie widzieli łba magicznego szczupaka, wychylonego ciekawie zza
cembrowiny.
Jeden ze zbrojnych podjechał bliżej i trącił nogą furtkę. Skobel
zatrzeszczał przeraźliwie, ale nie ustąpił przed przemocą. Zresztą
jeździec zrezygnował, skoro tylko obrzucił gospodarstwo spojrzeniem.
Wyraźnie nie spodobała mu się ani koślawa drewutnia, ani prosięta
pogodnie ryjące w błocie pośrodku podwórza, ani pokaźna pryzma gnoju
na tyłach chatki. Podniósł przyłbicę, wyniosłym wzrokiem zlustrował
poprzecierany kożuch starowinki i sterane filcowe buty. Raz jeszcze
rozejrzał się wkoło w poszukiwaniu kogoś godniejszego. Skoro jednak
nikogo nie znalazł, z westchnieniem otworzył usta, aby ją zagadnąć. Ale
to wiedźma odezwała się pierwsza.
– Czego? – warknęła głosem tak kwaśnym, że skisła od niego kapusta
w piwniczce.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin