Campbell Jack - Zaginiona flota 01 Nieulękły.txt

(522 KB) Pobierz
Jack Campbell
ZAGINIONA FLOTA
NIEULĘKŁY
PRZEŁOŻYŁ 
ROBERT J. SZMIDT
fabryka słów
LUBLIN 2008

Christine i Larry`emu Maguire.
Dobrym ludziom i jeszcze lepszym przyjaciołom,
którzy samš obecnociš sprawiajš, że warto żyć.
Dla S., jak zawsze.

Spis treci
Jeden	4
Dwa	22
Trzy	57
Cztery	81
Pięć	106
Szeć	128
Siedem	145
Osiem	161
Dziewięć	179
Dziesięć	200
Jedenacie	222


Jeden
W chłodzie powietrza buchajšcego z przewodów wentylacyjnych wcišż dało się wyczuć woń przegrzanego metalu i swšd spalonego wyposażenia. To były ostatnie, jakże odległe echa niedawnej eksplozji, jakie dotarły do jego kajuty. Dawno już ucichły okrzyki przerażenia, jak i dobiegajšcy zza włazu tupot stóp. Geary nie drgnšł nawet, wiedział, że gdyby wróg zdecydował się przypucić szturm, usłyszałby setki dzwonków alarmowych i z pewnociš nie skończyłoby się na jednym wybuchu. Zresztš to, czy zostali zaatakowani, czy też nie, miało w tej chwili drugorzędne znaczenie. Nie otrzymał rozkazu włšczenia się do akcji, zatem nie musiał opuszczać tego miejsca.
Siedział w niewielkiej kajucie z rękami skrzyżowanymi na piersi i dłońmi wciniętymi pod pachy. Chciał w ten sposób pozbyć się uczucia wyziębienia, towarzyszšcego mu od momentu przebudzenia. Zza grodzi dobiegały głuche odgłosy pracujšcych mechanizmów i stłumione okrzyki marynarzy. Dopóki właz pozostawał zamknięty, Geary mógł sobie wmawiać, że nadal przebywa na pokładzie własnej jednostki, a za cianš sš ci sami ludzie, z którymi kiedy służył.
Ale tamte okręty i tamci chłopcy odeszli już na zawsze, a on powinien odejć wraz z nimi.
Poruszył się nieznacznie i mocniej przycisnšł ręce do torsu, chcšc wreszcie zwalczyć wypełniajšce ciało uczucie chłodu. Przypadkiem uderzył kolanem o stolik, który stanowił jedyny element wyposażenia niewielkiej kajuty. Przyjrzał się uważnie poszarpanej krawędzi mebla. Zawsze sšdził, że przyszłoć będzie pozbawiona kantów i ladów zniszczeń, tak charakterystycznych dla dawnych czasów. Wszyscy tak myleli. Niestety, docierało do niego coraz wyraniej, że wojna wcale nie odeszła do lamusa, a fakt, że wcišż trwała, musiał raz na zawsze pozbawić ludzkoć marzenia o przyszłoci jasnej i wietlanej. Tutaj i teraz także liczyła się tylko wydajnoć.
- Kapitanie Geary, proszę natychmiast stawić się w dokach wahadłowców.
Chwilę trwało, zanim treć komunikatu dotarła do jego wiadomoci. Dlaczego wzywali go w takie miejsce? Ale rozkaz to rozkaz. Nie chciał odmówić jego wykonania, bo gdyby złamał własnš, wewnętrznš dyscyplinę, mogłoby się okazać, że oprócz niej nic mu już nie zostało. Westchnšł ciężko i wstał. Prawie nie czuł nóg, zdrętwiałych od panujšcego w kabinie chłodu. Za nic nie chciał spotkać się twarzš w twarz z ludmi przebywajšcymi po drugiej stronie włazu, ale nie mógł tego uniknšć. Zebrał się w sobie i otworzył go jednym szarpnięciem.
Maszerujšc wolnym krokiem korytarzami kršżownika Sojuszu o butnej nazwie Nieulękły", mijał grupy marynarzy, wród których dało się zauważyć kilku oficerów. Ludzie schodzili mu z drogi, tworzšc odrobinę wolnej przestrzeni, która zdawała się otwierać tuż przed nim i zamykać zaraz za jego plecami, jakby za sprawš magii. Patrzył cały czas przed siebie, nie skupiajšc wzroku na twarzach. Wiedział, co może z nich wyczytać. Nadzieję i szacunek, których nie rozumiał ani nie pragnšł. Dzisiaj zdawał sobie sprawę, że takiemu szacunkowi mogš towarzyszyć wyłšcznie cierpienie i rozpacz, a to sprawiało, że miał jeszcze mniejszš ochotę spoglšdać żołnierzom w oczy. Podwiadomie czuł, że ich zawiódł, choć nigdy niczego im nie obiecywał. Ani też nie twierdził, że jest kim więcej, niż w rzeczywistoci był.
Niespodziewanie drogę zatarasowała mu grupa ludzi i musiał się zatrzymać. Dziewczyna w podoficerskim mundurze odwróciła się i rozpoznała go natychmiast.
- Kapitan Geary! - wykrzyknęła, a jej oblicze rozjaniło poczucie irracjonalnej nadziei.
Policzek dziewczyny był umorusany płynem hydraulicznym, a obok ladów osmalenia na rękawie munduru dało się zauważyć wieży opatrunek.
Geary wiedział, że powinien jako zareagować, ale nie potrafił znaleć właciwych słów.
- Doki wahadłowców - rzucił w końcu.
- Nie dotrze pan do nich od tej strony, kapitanie - odpowiedziała nadzwyczaj ochoczo. Zmęczenie nagle ustšpiło z jej twarzy, najwidoczniej nie zwróciła uwagi na chłodnš reakcję przełożonego. Przez ten entuzjazm sprawiała wrażenie jeszcze młodszej, a Geary poczuł się naprawdę staro. - Odcięto ten sektor na czas napraw. Czuł pan ten ostatni wstrzšs, prawda? Musielimy wyrzucić za burtę sporo ogniw paliwowych, zanim eksplodowały. Ale niedługo wrócimy do sprawnoci bojowej. Jeszcze nas nie załatwili. Nie mogš nas pokonać.
- Doki wahadłowców - powtórzył Geary, tym razem bardzo wolno.
Dziewczyna zmrużyła oczy.
- Doki wahadłowców, tak... Proszę zejć dwa pokłady niżej, a potem ić w tym samym kierunku, Co teraz. Tam już nie ma blokady. Cieszę się, że pana spotkałam, sir - głos jej się załamał, gdy wypowiadała ostatnie zdanie.
Cieszy się, że mnie spotkała? - pomylał Geary, czujšc nagły przypływ goršca, gdy żar gniewu zmierzył się z chłodem jego ciała. Dlaczego?
Nie okazał tych emocji. Zdawkowo skinšł głowš i powiedział beznamiętnie:
- Dziękuję.
Zszedł dwa pokłady niżej i ruszył przed siebie, samotny w tłumie, który nadal się przed nim rozstępował i zamykał tuż za jego plecami. Mimo że starał się nie zwracać uwagi na mijane twarze, nie zdołał całkowicie uniknšć ich widoku. Oprócz ladów cierpienia dostrzegał radoć i niepoprawny wręcz optymizm, kiedy marynarze orientowali się, że spojrzenie kapitana spoczęło na chwilę na nich.
Admirał Bloch czekał przy grodzi prowadzšcej do doków. Towarzyszyli mu szef sztabu i kilku innych wyższych rangš oficerów. Wyszedł Gearyemu naprzeciw i odprowadził go na bok. W odróżnieniu od pozostałych członków załogi admirał sprawiał wrażenie bardziej zaskoczonego niż przestraszonego efektami niedawnego starcia, jakby jeszcze nie do końca zrozumiał, co tak naprawdę zaszło.
- Dowódcy floty Syndykatu zgodzili się na negocjacje. Nalegajš, bym wzišł w nich udział wspólnie z pozostałymi admirałami. Nie możemy im, niestety, odmówić. - Ton głosu i przygaszone oczy Blocha zupełnie nie pasowały do hurraoptymizmu wypowiedzi, które Geary słyszał niemal na każdym kroku. - Tak się składa, że będzie pan najstarszym stopniem oficerem floty podczas naszej nieobecnoci.
Geary zmarszczył brwi. Nie brał tego wczeniej pod uwagę. Jego starszeństwo wynikało z daty promocji na stopień kapitana, co miało miejsce naprawdę dawno temu. Ale razem z dowodzeniem przyjdš również obowišzki.
- Ja nie mogę...
- Może pan... - Admirał westchnšł ciężko. - Proszę, kapitanie. Flota pana potrzebuje.
- Sir, z całym szacunkiem...
- Kapitanie Geary, nie zabraniam panu myleć, że byłoby najlepiej, gdybymy pana nigdy nie odnaleli. Ale zarówno dla mnie, jak i dla wielu moich ludzi to znak, dobry znak. Black Jack" Geary powrócił z martwych, by poprowadzić flotę Sojuszu do jej największego zwycięstwa. - Bloch przymknšł na moment oczy. - Przynajmniej mogę pozostawić flotę w rękach człowieka godnego zaufania.
Geary skrzywił się. Chciał zaprotestować, rzucić admirałowi prosto w twarz, że Black Jack" nigdy nie istniał, że człowiek, który przed nim stoi, to kto zupełnie inny. Ale oczy Blocha były nie tylko przygaszone. Teraz Geary widział to doskonale - były martwe. I dlatego skinšł wolno głowš.
- Aye aye, sir.
- Znalelimy się w potrzasku - kontynuował admirał. - Ta flota to ostatnia nadzieja Sojuszu. Zresztš, kto jak kto, ale pan musi to rozumieć. Jeli co nam się stanie... Proszę uczynić wszystko, co w pana mocy. Proszę mi to obiecać.
Geary po raz kolejny zdusił w sobie pragnienie zaprotestowania krzykiem. Niestety, skruszenie lodów, wcišż wypełniajšcych ciało, stanowiło zadanie ponad siły, a nieprzeparte poczucie obowišzku sprawiło, że nie potrafił odmówić.
- Obiecuję - odparł.
- Nieulękły"... Proszę mnie wysłuchać, kapitanie. - Bloch pochylił się, mówišc jeszcze ciszej: - Nieulękły" ma na pokładzie klucz. Rozumie pan? Proszę się skontaktować z kapitan Desjani. Ona wie, o co chodzi, i wszystko panu wyjani. Ten okręt musi dotrzeć do naszych sektorów. Cokolwiek się stanie. Klucz hipernetowy musi trafić w ręce Sojuszu. Jeli tego dokonamy, będziemy mieli jeszcze szansę, dowiedziemy, że nie stracilimy nadaremnie tylu okrętów i ludzi. Proszę mi to obiecać, kapitanie. Geary wyranie słyszał błagalny ton w słowach Blocha, nawet pomimo wcišż przytępionych zmysłów. Patrzył na niego zszokowany, nic nie rozumiejšc. Przecież negocjacje z Syndykatem wkrótce się zakończš i admirał powróci na stanowisko. Z jakiego powodu powiedział mu o przechowywanym na pokładzie Nieulękłego" kluczu? Ten przedmiot miał zwišzek z nowš metodš podróżowania. Umożliwiał o wiele szybsze przedostawanie się między systemami gwiezdnymi od stosowanych w czasach Gearyego skoków z prędkociš nadwietlnš.
- Obiecuję, sir - odpowiedział.
- Znakomicie. Dziękuję. Dziękuję, kapitanie. Wiem, że gdybym miał wskazać w tej flocie jednš osobę godnš zaufania, byłby niš włanie pan. - Nawet jeli Bloch wyczytał z twarzy Gearyego zwštpienie, nie dał tego po sobie poznać. - Uczynię wszystko, co w mojej mocy, ale jeli stanie się najgorsze... - na moment zamilkł. - Musi pan uratować to, co pozostało z floty. - Ruszajšc w stronę pozostałych oficerów, zakomunikował już normalnym głosem: - Kapitan Geary będzie dowodził flotš podczas naszej nieobecnoci.
Wszystkie spojrzenia zwróciły się na Gearyego. Zaskoczenie i radoć widniały na twarzach młodszych oficerów. Ich starsi koledzy emanowali raczej sceptycyzmem, mruczšc niezrozumiale pod nosem w odpowiedzi na rozkaz admirała.
Geary zasalutował. Dla niego ten gest stanowił rutynę, a w tej flocie najwyraniej był nieznany. Nie miał pojęcia, kiedy obyczaj salutowania znikł z regulam...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin