Camilleri Andrea - Montalbano 04 Głos skrzypiec.txt

(276 KB) Pobierz
Camilleri Andrea - Montalbano 04 Głos skrzypiec

Przełożył: Jarosław Mikołajewski

1

Kiedy komisarz Salvo Montalbano otworzył okiennice sypialni, natychmiast się przekonał, że nadchodzšcy dzień na pewno nie będzie należał do udanych. Była jeszcze noc, do witu brakowało co najmniej godziny, lecz przez rozrzedzonš ciemnoć można było zobaczyć, że niebo pokrywajš ciężkie, deszczowe chmury, a morze, z wyjštkiem jasnego pasma plaży, jest nastroszone jak pekińczyk. Odkšd maleńki przedstawiciel tej psiej rasy, cały wyfiokowany, zaatakował go ze wciekłym jazgotem, który miał udawać szczekanie, i bolenie ugryzł w łydkę, Montalbano włanie do pekińczyka porównywał wzburzone morze w chwili, gdy krótkie, chłodne porywy piętrzyły na nim miriady drobnych fal, przystrojonych w żałosne pióropusze piany. Jego nastrój jeszcze się pogorszył, kiedy uprzytomnił sobie, jak nieprzyjemne czeka go dzi zajęcie: o poranku miał jechać na pogrzeb.

Ostatniego wieczoru odkrył w lodówce wieżutkie sardele, które kupiła mu Adelina  sprzštaczka i kucharka w jednej osobie  więc przyrzšdził z nich sałatkę, spryskał obficie sokiem z cytryny i oliwš, posypał wieżo utartym pieprzem i dosłownie pochłonšł, ale cały efekt popsuł mu jeden telefon.
 Halo, pan komisarz? To pan w swojej osobie?
 Ja w mojej osobie, Catarella. Możesz mówić miało.
Catarellę posadzono w komisariacie przy centralce telefonicznej, w mylnym przekonaniu, że na tym stanowisku może wyrzšdzić mniej szkody niż gdziekolwiek indziej. Po kilku spektakularnych aktach wkurwienia Montalbano zrozumiał, że jedynym sposobem na to, by się z nim w ogóle dogadać w przewidywalnych granicach obłędu, jest stosowanie tego samego języka.
 Proszę o przebłaganie i wyrozumienie, panie komisarzu.
Montalbano nastawił uszu. Kiedy Catarella prosił o przebaczenie i wyrozumiałoć, a jego tak zwana włoszczyzna stawała się ceremonialna i odwiętna, znaczyło, że sprawa jest poważna.
 Mów miało, Catarella.
 Trzy dni temu szukano włanie pana, panie komisarzu, ale pana osoby nie było, a mnie wypadło z głowy złożenie o tym powiadomienia.
 Skšd dzwoniono?
 Z Florydy, panie komisarzu.
Montalbano załamał się, i to dosłownie. W przebłysku myli ujrzał siebie w dresie podczas porannej przebieżki w towarzystwie dzielnych, wysportowanych amerykańskich policjantów z brygady antynarkotykowej, którzy dostali polecenie, by współpracować z nim przy jakim skomplikowanym dochodzeniu dotyczšcym handlu narkotykami.
 Zaspokój mojš ciekawoć, jak ze sobš rozmawialicie?
 A jak mielimy rozmawiać? Po włosku, panie komisarzu.
 Powiedzieli ci, czego chcš?
 Pewnie, wszystko o wszystkim mi powiedzieli. Powiedzieli, że zamarła żona wicekwestora Tamburino.
Nie mógł się powstrzymać, by nie odetchnšć z ulgš. Nie z Florydy do niego dzwoniono, tylko z komisariatu we Floridii koło Syrakuz. Caterina Tamburrano od dawna ciężko chorowała, więc wiadomoci o jej mierci można się było spodziewać.
 Panie komisarzu, czy to wcišż pan?
 Tak, to wcišż jestem ja, Catarella, we własnej osobie.
 Powiedzieli również, że pochówek pogrzebowy odbędzie się w czwartek rano o dziewištej.
 W czwartek? Czyli jutro rano?
 Tak jest, panie komisarzu.
Zbyt blisko przyjanił się z Michele Tamburrano, by nie jechać na pogrzeb pod pretekstem, że ten nie powiadomił go osobicie. Z Vigaty do Floridii czekało go co najmniej trzy i pół godziny jazdy.
 Słuchaj, Catarella. Mój samochód jest u mechanika. Przylij mi wóz służbowy do domu, do Marinelli, jutro o wicie, punktualnie o pištej. Uprzed komisarza Augello, że rano mnie nie będzie i wrócę zaraz po południu. Czy dobrze zrozumiałe?

Kiedy wyszedł spod prysznica, skórę miał w kolorze langusty: żeby zrównoważyć uczucie chłodu, jakiego doznał na widok morza, zdecydowanie przesadził z temperaturš wody. Zaczšł się już golić, gdy usłyszał, że nadjeżdża samochód. Któż zresztš w promieniu dziesięciu kilometrów mógł go nie słyszeć? Auto zajechało z prędkociš ponaddwiękowš, zatrzymało się z potężnym jazgotem, wystrzeliwujšc we wszystkich możliwych kierunkach serie żwirowych pocisków, aż wreszcie rozległ się rozpaczliwy ryk rozgrzanego do białoci silnika, rozdzierajšcy szczęk zmiany biegów, ostry zgrzyt buksujšcych opon i poleciała kolejna seria żwirowych pocisków. Kierowca zawrócił, ustawiajšc się przodem w kierunku celu podróży.
Komisarz wyszedł z domu, gotowy do drogi. Gallo, dyżurny kierowca komisariatu, nie krył zadowolenia.
 Niech pan popatrzy, komisarzu! Tutaj, na lady! Co za manewr! Samochód dosłownie się złożył!
 Gratulacje  burknšł ponuro Montalbano.
 Mam włšczyć syrenę?  spytał Gallo przed odjazdem.
 Wsad jš se w dupę i zawyj  warknšł komisarz i zamknšł oczy. Nie miał najmniejszej ochoty na rozmowę.

Kiedy tylko Gallo, który cierpiał na syndrom Indianapolis, zobaczył, że przełożony ma zamknięte oczy, zaczšł przyspieszać, pragnšc uzyskać prędkoć na miarę przypisywanych sobie umiejętnoci prowadzenia pojazdu. I nie minęło nawet piętnacie minut, jak przywalił. Na zgrzyt hamulca Montalbano otworzył oczy, ale nic nie zobaczył. Głowa najpierw poleciała mu gwałtownie do przodu, następnie cofnęła się pod naciskiem pasa bezpieczeństwa. Potem rozległ się przeraliwy zgrzyt blachy o blachę i zapadła magiczna, grobowa cisza, przerywana tylko szczebiotem ptaków i szczekaniem psów.
 Nic ci nie jest?  spytał komisarz, widzšc, że Gallo rozmasowuje sobie pier.
 Nie. A panu?
 Też nie. Co się stało?
 Kura przebiegła przez drogę.
 Nigdy nie widziałem, żeby kura przebiegała przed pędzšcym samochodem. Zobaczmy, jak wyglšda wóz.
Wysiedli. Wokół nie było żywego ducha. Na asfalcie cišgnęły się lady długiego hamowania, a na samym ich poczštku widać było ciemnš kupkę. Gallo podszedł do niej i zawołał triumfalnie:
 A nie mówiłem?! To kura!
Ewidentne samobójstwo. Samochód, w który walnęli, rozbijajšc mu cały tył, musiał być przepisowo zaparkowany na poboczu, lecz siła uderzenia ustawiła go nieco ukosem. Ciemnozielony renault twingo stał przy wjedzie w polnš alejkę, prowadzšcš do oddalonej o trzydzieci metrów piętrowej willi z pozamykanymi oknami i drzwiami. Samochód policyjny miał zmiażdżony reflektor i pogięty prawy błotnik.
 I co teraz?  spytał zmartwiony Gallo.
 Jedziemy. Mylisz, że nasz samochód jest na chodzie?
 Zobaczymy.
Na wstecznym biegu, ze zgrzytem, Gallo wyrwał swoje auto z kleszczy twingo. I znów żaden z mieszkańców willi nie pokazał się w oknie. W pobliżu nie było innych zabudowań, więc renault musiał należeć do kogo z domowników. Widocznie wszyscy spali jak zabici. Kiedy Gallo oburšcz próbował odcišgnšć błotnik od opony, Montalbano zapisał na karteczce numer telefonu komisariatu i włożył jš pod wycieraczkę.

Jak już co nie idzie, to więty Boże nie pomoże. Po półgodzinnej jedzie Gallo znów zaczšł masować sobie klatkę piersiowš, a twarz co jaki czas wykrzywiał mu bolesny grymas.
 Poprowadzę  powiedział komisarz.
Gallo się nie sprzeciwił.
Na wysokoci Feli, zamiast jechać prosto autostradš, Montalbano skręcił w odnogę prowadzšcš do centrum miasta. Gallo nie zauważył tego manewru, powieki miał opuszczone, głowę opierał o szybę.
 Gdzie jestemy?  zapytał, otwierajšc oczy dopiero w chwili, kiedy samochód zaczšł się zatrzymywać.
 Przed szpitalem w Feli. Wysiadaj.
 Ale to nic takiego, panie komisarzu.
 Wysiadaj. Kto musi cię zbadać.
 Ale zostawi mnie pan i pojedzie dalej. Zabierze mnie pan po drodze, wracajšc do Vigaty.
 Nie pleć bzdur. Idziemy.
Badanie, któremu poddano Galla  osłuchiwanie, trzykrotne mierzenie cinienia, przewietlenia i tym podobne  trwało ponad dwie godziny. Wreszcie orzeczono, że nie ma żadnych złamań, ból został wywołany niefortunnym uderzeniem o kierownicę, a stan osłabienia to reakcja na lęk, jakiego kierowca doznał w chwili wypadku.
 I co teraz?  spytał Gallo, który wydawał się coraz bardziej przybity.
 A co ma być? Jedziemy dalej. Ale prowadzę ja.

We Floridii był dwa albo trzy razy, pamiętał nawet, gdzie mieszka Tamburrano. Skierował się w stronę kocioła pod wezwaniem Matki Bożej Łaskawej, który prawie przylegał do domu wicekwestora. Kiedy dojechał do placu, zobaczył symbole żałoby i spieszšcych na nabożeństwo ludzi. Uroczystoć zaczęła się z opónieniem, nie tylko on musiał napotkać przeszkody.
 Podskoczę do warsztatu, żeby sprawdzili samochód  powiedział Gallo.  Potem przyjadę tutaj po pana.
Montalbano wszedł do zatłoczonej wištyni. Msza dopiero co się rozpoczęła. Rozejrzał się, ale nie rozpoznał nikogo. Tamburrano musiał stać w pierwszym rzędzie, obok katafalku, przed głównym ołtarzem. Komisarz postanowił zostać tam, dokšd udało mu się dotrzeć  przy bocznym wyjciu; ucinie wicekwestorowi dłoń, kiedy będš wynosić trumnę z kocioła.
Na pierwsze słowa księdza prawie podskoczył. Był pewien, że się nie przesłyszał.
 Nasz drogi Nicola opucił ten padół łez...
Zebrał się na odwagę i dotknšł ramienia starszej kobiety.
 Przepraszam paniš, czyj to pogrzeb?
 więtej pamięci księgowego Pecoraro. A co?
 Mylałem, że pani Tamburrano.
 Nie, tamten miał się odprawić u więtej Anny.
Szybki marsz do kocioła więtej Anny zajšł mu kwadrans. Zdyszany, zlany potem, komisarz podszedł do proboszcza, który stał w pustej nawie.
 Przepraszam... Pogrzeb pani Tamburrano?
 Zakończył się prawie dwie godziny temu  powiedział ksišdz, wpatrujšc się w niego surowo.
 Czy pochowali jš tutaj?  spytał Montalbano, unikajšc wzroku kapłana.
 Ależ skšd! Po nabożeństwie zabrali zmarłš samochodem do Vibo Valentia. Spoczęła tam w grobowcu rodzinnym. Jej mšż, czyli wdowiec, pojechał za niš samochodem.
Wszystko na nic.
Na placu Matki Bożej Łaskawej zauważył kawiarnię z wystawionymi na zewnštrz stolikami. Kiedy Gallo podjechał naprawionym naprędce samochodem, była prawie druga. Montalbano opowiedział mu, co się zdarzyło.
 I co ter...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin