Cammilleri Rino - Inkwizytor.txt

(371 KB) Pobierz
Rino Cammilleri
INKWIZYTOR
Przełożyła: Irena Burchacka
Wydanie polskie: 1999
Wstęp
...inquietum est cor nostrum,
donec requiescat in te.
w. Augustyn

Bóg jest Prawdš. Kto mówi prawdę, pomnaża Łaskę na ziemi.
Z tej to włanie miłoci do prawdy, dla częciowego zadoćuczynienia za me grzechy chwytam za pióro, by skrelić te strony ku przyszłej pamięci ludzi dobrej woli.
Zabieram się do uwiecznienia na pimie wiernej kroniki wydarzeń, zaszłych w Pizie, Roku Pańskiego Tysišc Dwiecie Czterdziestego i Siódmego od Narodzenia Naszego Pana Jezusa Chrystusa, których to wydarzeń byłem, z Bożej woli, wiadkiem.
Wyczekałem na tę ostatniš chwilę mego życia, żeby, zanim udam się na sšd przed oblicze Niebieskiego Trybunału, dokonać najwyższego aktu pokory.
Bohaterowie tej opowieci od dawna nie żyjš, a ja wznoszę modły i błagania, by Bóg przyjšł ich dusze.
W mojej opowieci zmieniłem niektóre nazwiska, daty i pewne mniej istotne wydarzenia.
Uczyniłem to, aby nadmierne zabieganie o prawdę nie przesłoniło mi miłosierdzia, należnego potomkom niektórych z tych osób, którzy to potomkowie żyjš jeszcze i majš prawo, by ich dobra sława nie poniosła najmniejszego uszczerbku z powodu przeszłoci, kiedy to byli oni w kwiecie niewinnoci lub nawet dopiero w Bożych planach.
Każdego wszakże, kto przeczyta te stronice zapewniam, iż opowieć nie została zmieniona w żadnej ze swych istotnych częci oraz, że dołożyłem wszelkiego starania, byle tylko ten  kto chce zrozumieć  zrozumiał.
Chciałem powierzyć słowu pisanemu moje wspomnienie tak, by zajaniała cnota poczciwych, za pyszni zostali zawstydzeni. Przede wszystkim za, niechaj się objawi w pełnym wietle człowieczeństwo i wiara prawdziwego bohatera tych wydarzeń, ojca Konrada Leclerca z Tours, z zakonu kaznodziejskiego więtego Dominika.
Proszę szczególnie o wsparcie Najwiętszš Pannę, by podtrzymywała mojš dłoń i obdarzyła wiatłem mš pamięć i oczy, zanim zamknš się na wieki.
Za zezwoleniem przeora, in Nomine Patris et Filii et Spiritus Sancti. Amen.
Dan w Cassino, w dniu w. Jana, w Roku Chrystusowym Tysišc Dwiecie Dziewięćdziesištym i Dziewištym.

I.
Wszystko zaczęło się 21 padziernika roku 1247.
Tego ranka niebo nad Pizš nabrzmiało deszczem. Szarawe wiatło czyniło niewyranym i zamglonym słoneczne, barwne miasto, które jeszcze zachowało znakomitoć Republiki Morskiej; znakomitoć po prawdzie podupadłš, zduszonš w tych ciężkich czasach przez aroganckš Florencje i potężnš Genue. Jednak oznaki żywej mimo wszystko dumy połyskiwały jaskrawo na miejskich szyldach, rozjaniajšcych mroczne domy  wieże, na końskich czaprakach, tarczach, zbrojach, na banderach galer spływajšcych Arno, hen, poza mury miasta.
Z nagła błysnęło słońce i miasto, o tej porze dnia, stało się wielobarwnym mrowiskiem: pstre stroje rzemielników w cechowych barwach, jeszcze jaskrawiej przystrojeni szlachcice ze swoimi giermkami, mnisi dominikańscy w czarno-białych habitach, wieniacy obnoszšcy całš gamę zieleni i bršzów. Powietrze wypełniały kłujšce w uszy melodyjne nawoływania heroldów, kupców, niewiast z dziećmi, kaznodziejów, żebraków. I jeszcze dobiegajšce zewszšd głosy zachwalajšcych swe wino oberżystów; chłopców z łani publicznych, obiecujšcych czystš i nagrzanš wodę; fryzjerek i balwierek dajšcych do zrozumienia, że mogš polecić usługi zgoła inne niż te, które głono zachwalały; kantyleny sprzedawców pšczków; litanie kotlarzy kujšcych mied i głonym okrzykiem opatrujšcych każde uderzenie; kto sprzedawał krzyczał, kto kupował wrzeszczał, kto pytał o drogę przyłšczał się do tego chóru.
Siedzšcy w rogu podwórca na ziemi stary żebrak, uczestnik wyprawy krzyżowej, usiłował przekrzyczeć głosy podsuwajšc przechodniom miseczkę i wskazujšc żałonie na kikut nogi, owinięty brudnymi szmatami.
W imię Boże, okażcie litoć staremu pielgrzymowi!  wołał żałosnym i łamliwym głosem.  Okażcie miłosierdzie, szlachetni Pizańczycy temu, kto wszystko oddał dla więtej Wiary! Mały datek, bogaci panowie, bym mógł was polecić Najwiętszej Pannie w moich modlitwach!
Złota moneta sucho stuknęła o dno miseczki. Żebrak wytrzeszczył nagle oczy. Złoto! Uniósł wzrok. Naprzeciw niego stał mężczyzna w szarym płaszczu i kapturze odrzuconym na ramiona.
Żebrak przymknšł oczy, by lepiej go obserwować: był wysoki i chudy, czarnooki i czarnowłosy. Mógł mieć jakie czterdzieci lat. Włosy miał gładkie, obcięte równo z przodu i z tyłu wedle typowej mody męskiej z tamtych lat. Gęste brwi, orli nos, wšskie usta nadawały temu obliczu wyraz siły i zdecydowania. Wystajšce koci policzkowe i zapadłe policzki wskazywały na klasyczny typ ródziemnomorski, ale bladoć twarzy i wysoki wzrost przeczyły pierwszemu wrażeniu. Z całej postaci biła siła i spokój. A jednoczenie smutek.
Dziwny to doprawdy człowiek, mylał obserwujšcy go stary krzyżowiec. Wzbudza lęk a jednoczenie ufnoć: zdaje się móc rozkazywać samym spojrzeniem, pełnym jakiego magnetyzmu; na obliczu maluje się ascetyzm, jednakże wykrój ust jest zmysłowy; od nasady nosa biegnie pionowa zmarszczka, znak cierpienia. Jednak spoglšdał na niego z czułociš. Nie, nie mylił się, to nie był zwykły w takich razach wyraz twarzy kogo, kto przystaje, by rzucić grosik. Ta twarz zdawała się mówić: ty o tym nie wiesz, lecz ja jestem w gorszym niż ty położeniu.
Schylcie się, panie. Jak widzicie, ja nie mogę się unieć, by wam podziękować za waszš hojnoć.
Mężczyzna przybliżył się do starego, patrzšc mu w oczy.
Niechaj Pan nasz, Jezus Chrystus, okaże wam miłosierdzie, tak jak mnie go nie okazał  rzekł żebrak.  Pod Jego znakiem walczyłem, a dzielnym byłem wojownikiem.
Na te słowa twarz mu stężała i, wskazujšc ze złociš na kikut nogi, podsumował: Oto nagroda, jakš Niebo zesłało mojej wierze!
Tamten przez chwilę zatopił wzrok w jego oczach, a potem rzekł z cicha: Pan nikomu nie obiecywał nagrody na ziemi, ale twoje imię wypisane jest ognistymi literami tam w górze, przed obliczem Królowej nieba a strzegš go w. Jerzy rycerz i w. Michał ksišżę wojska niebieskiego. Trwaj zatem w wierze: twoje zadanie jeszcze nie skończone. Grób więty nadal tkwi w rękach niewiernych, a tylu młodych trwonišcych czas na nałogi i hulanki czeka na słowo, które rozpali w nich ideały. A żeby uwierzył, że Pan Bóg cię nie opucił, masz tu drugš monetę. Będziesz mógł pójć do Altopascio, do Braci Szpitalników, gdzie w imię Boże otrzymasz opiekę i leczenie.
Stary schwycił gwałtownie denara, którego tamten mu podawał. Nagle jednak, zawstydzony własnš zachłannociš, upucił go z wolna do miseczki i uniósł wilgotne ze wzruszenia oczy ku rozmówcy.
Kim jestecie, panie?, zapytał ochryple.
Moje imię nie ma znaczenia, a i tak nic by ci nie powiedziało, odparł mężczyzna zamierzajšc odejć.
Wasz akcent, panie, jest cudzoziemski, choć niełatwo to zauważyć  nalegał drugi.  Ale moje uszy przyzwyczaiły się rozpoznawać wszystkie akcenty chrzecijaństwa, tak jak potrafi to każdy krzyżowiec.
Co was przywiodło do tego miasta? le się tu dzieje, panie. Dwa lata już mijajš, gdy Ojciec więty, Innocenty, na soborze w Lionie zdjšł z tronu Fryderyka cesarza i to miasto także obłożone jest interdyktem.
Jakby tego było nie doć, pewne krwawe zdarzenie okryło żałobš i tak już niespokojne życie tej krainy a ziarno herezji wzeszło nawet w bliskoci więtych gmachów!.
Wszystko to wypowiedział jednym tchem, jakby chciał za wszelkš cenę zatrzymać swego dobroczyńcę. I rzeczywicie udało mu się, gdyż przy ostatnich jego słowach tamten nagle stał się niezwykle uważny, mimo że, poza krótkim błyskiem w oczach, wyraz jego twarzy, zdawał się niczym nie zmieniony.
Stary krzyżowiec wszakże, przejęty swš opowieciš, nie spostrzegł zainteresowania, jakie przez moment zamigotało w wejrzeniu mężczyzny. Bardziej niż niedostatek i kalectwo cišżš kamieniem na sercu ludzka niewyrozumiałoć i obojętnoć. W gruncie rzeczy, bardziej niż o rzadkie monety, które spieszšcy się przechodnie rzucali, by uzyskać w zamian kojšce, choć chwilowe, doznanie własnej dobroci, błagał, w imię Boże, by znalazł się kto, kto postoi przy nim, słuchajšc, choć pół godzinki.
I oto teraz znalazł się kto, kto nareszcie nie gnał pospiesznie za swoimi sprawami, więcej nawet, zdawał się naprawdę zaciekawiony tym, co krzyżowiec miał do powiedzenia.
Wtedy słowa wypłynęły mu z ust nieprzerwanym strumieniem, tak jakby chciał, by tamten nie miał czasu pomyleć, że wszystkie te zdarzenia były w sumie niepotrzebne, że pora wstać i odejć.
Przed bramš kurii znaleli rozdzianego z szat trupa Beatrice Sciancati, niewiasty znanej tu z nader swawolnych obyczajów,  cišgnšł stary, rad że zdołał zatrzymać swego hojnego dobroczyńcę.  Otóż, niechaj Bóg ma litoć nad nami, ciało leżało w pozycji odwróconego krzyża, porodku pentagramu, otoczone siedmioma czarnymi wiecami! I, szczyt okrucieństwa, miało otwarty bok i wyjęte serce.
Dodać do tego trzeba, iż ród zmarłej to stronnicy Viscontich, którzy teraz zrzucajš winę na zwolenników rodziny Gherardesca, ich odwiecznych zagorzałych rywali.
Arcybiskup, ze swej strony, spucił ze smyczy nagonkę na dzielnicę żydowskš, by szukać poród ukrytych tam czarowników i heretyków. Niewiele jednak może z racji chronišcych Żydów gwarancji.
Tymczasem rzecz cała dzieje się w najcilejszym sekrecie. Wszyscy zainteresowani dokładajš starań, aby nie przedostała się żadna wieć o zdarzeniu, tak by nikt nie opisał tej sprawy dla przyszłej pamięci. Czyniš tak, by wymazać hańbę ze sławnych nazwisk w to wplštanych oraz z miasta, pełnego chwały miasta, które dało tylu więtych, bohaterów i bojowników więtej wiary.
Przeor dominikanów po kryjomu został wysłany do Rzymu, aby uzyskać przyjazd zaopatrzonego we wszelkie pełnomocnictwa inkwizytora, który by rozwišzał sprawę na większš chwałę Bożš. Tymczasem wrzucili do lochów alchemika, znawcę spraw tajemnych. Ale to nie on.
...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin