Najlepsza jedenastka - Evanovich Janet.pdf

(1768 KB) Pobierz
Łowczyni nagród Stephanie Plum:
Jak upolować faceta. Po pierwsze dla pieniędzy
Po drugie dla kasy
Po trzecie dla zasady
Zaliczyć czwórkę
Przybić piątkę
Po szóste nie odpuszczaj
Szczęśliwa siódemka
Ósemka wygrywa
Wystrzałowa dziewiątka
Dziesięć kawałków
Najlepsza jedenastka
Parszywa dwunastka
Lean Mean Thirteen
Fearless Fourteen
Finger Lickin’ Fifteen
Sizzling Sixteen
Raz
Nazywam się Stephanie Plum. Kiedy miałam osiemnaście lat, dostałam pracę na stoisku
z hot dogami na promenadzie w Jersey. Pracowałam na ostatnią zmianę i do moich obowiązków
należało zamykanie Hot Dogów od Dave’a. Zazwyczaj zaczynałam składać stoisko jakieś pół
godziny przed końcem pracy. Sprzątanie po całym dniu należało do moich obowiązków, tak jak
rozstawianie i przygotowywanie stoiska do obowiązków tego, kto pracował w ciągu dnia.
Robiliśmy hot dogi chili, serowe, z kapustą albo z fasolką. Grillowaliśmy je na dużym grillu
z obrotowymi rusztami. Kręciły się i kręciły od rana do wieczora, obracając hot dogi nad ogniem.
Dave Loogie, właściciel stoiska, przychodził co wieczór dopilnować zamknięcia.
Sprawdzał śmieci, żeby upewnić się, że nic dobrego nie zostało wyrzucone, i liczył hot dogi,
które się nie sprzedały.
– Trzeba planować z wyprzedzeniem – powtarzał mi co wieczór. – Jeśli na koniec dnia
zostanie ci więcej niż pięć hot dogów, zatrudnię kogoś z większymi cyckami.
I tak każdego wieczoru, piętnaście minut przed zamknięciem, zanim pojawił się Dave,
zjadałam hot dogi. Niezbyt dobry pomysł, gdy pracujesz na ostatnią zmianę na deptaku,
a w ciągu dnia przesiadujesz na plaży w skąpym kostiumie kąpielowym. Jednego wieczora
zjadłam czternaście hot dogów. No dobrze, może to było dziewięć, ale miałam wrażenie, że
czternaście. W każdym razie ZA DUŻO. Cholernie potrzebowałam tej roboty.
Przez lata praca przy Hot Dogach od Dave’a była na czele mojej listy najbardziej
gównianych prac, jakie kiedykolwiek wykonywałam. Ale tego ranka doszłam do wniosku, że
moje obecne zajęcie doczekało się wreszcie zaszczytu zastąpienia Hot Dogów od Dave’a na
honorowym pierwszym miejscu. Jestem łowcą nagród. Agentką do spraw windykacji poręczeń,
mówiąc w sposób bardziej wyszukany. Pracuję dla mojego kuzyna Vinniego, który ma biuro
w dzielnicy Chambersburg, w Trenton. A przynajmniej pracowałam dla mojego kuzyna
Vinniego. Trzydzieści sekund temu rzuciłam robotę. Oddałam moją nic niewartą odznakę, którą
kupiłam w sieci. Oddałam kajdanki. I rzuciłam teczki z otwartymi sprawami na biurko Connie.
Vinnie podpisuje umowy o poręczenie. Connie załatwia wszystkie papiery. Moja
pomocnica, Lula, układa je w kartotece, gdy najdzie ją odpowiedni nastrój. A niesamowicie
seksowny, niesamowicie przystojny twardziel nazywany przez wszystkich Komandosem i ja
ścigamy debili, którzy nie stawią się w sądzie w terminie rozprawy. Znaczy do dzisiaj.
Trzydzieści sekund temu wszyscy debile zostali przekazani Komandosowi.
– Weź, wrzuć na luz – jęknęła Connie. – Nie możesz się zwolnić. Mam cały stos
niezamkniętych spraw.
– Daj je Komandosowi.
– Komandos nie bierze mało ważnych przypadków za psie pieniądze. On bierze tylko
sprawy wysokiego ryzyka.
– Daj je Luli.
– No kurde – powiedziała Lula. – Mogę łapać tych skurczybyków. Mogę pozgarniać ich
żałosne tyłki. Tylko będzie mi cię brakowało – zwróciła się do mnie. – Co będziesz robić, jak
przestaniesz tu pracować? I dlaczego w ogóle chcesz odejść?
– Popatrz na mnie! – zażądałam. – Co widzisz?!
– Wyglądasz jak nieszczęście – stwierdziła Lula. – Powinnaś bardziej o siebie dbać.
– Rano poszłam zgarnąć Sama Sporky’ego.
– Melonogłowego Sama?
– Taa. Melonogłowego. Goniłam go przez trzy podwórka. Pies wygryzł mi dziurę
w jeansach. Jakaś zwariowana starucha do mnie strzeliła. Wreszcie powaliłam Sporky’ego za
kawiarnią Tip Top.
– A to chyba był dzień wywózki śmieci – domyśliła się Lula. – Nie pachniesz najlepiej.
I masz coś, co wygląda jak musztarda, na całym tyłku. Miejmy nadzieję, że to musztarda.
– Przy krawężniku były wystawione worki ze śmieciami i Melonowy Łeb mnie w nie
wepchnął. Trochę je rozwaliliśmy. A kiedy już go wreszcie skułam, napluł na mnie!
– Zakładam, że to ten glut w twoich włosach?
– Nie! Napluł mi na buta. Mam coś we włosach?
Lula wzdrygnęła się mimowolnie.
– Czyli dzień jak co dzień – podsumowała Connie. – Ciężko uwierzyć, że rzucasz robotę
przez Melonowego Łba.
Prawdę powiedziawszy, nie wiedziałam, dlaczego postanowiłam odejść. Obudziłam się
rano i czułam nieprzyjemny ciężar w żołądku. A kiedy kładłam się wieczorem, zastanawiałam
się, dokąd właściwie zmierza moje życie. Już od jakiegoś czasu pracowałam jako łowca nagród
i nie byłam w tym mistrzem świata. Ledwie zarabiałam na czynsz. Kilka razy prześladowali mnie
obłąkani mordercy, wyśmiewali mnie goli faceci, strzelano do mnie, bombardowano, pluto na
mnie, byłam przeklinana, napastowana przez rozparzone psy, atakowana przez stado
kanadyjskich gęsi, nieustannie zmuszano mnie do tarzania się w śmieciach, a moje samochody
były unicestwiane w zastraszającym tempie.
I być może to nieprzyjemne uczucie w żołądku zostało w pewnej mierze spowodowane
przez dwóch mężczyzn w moim życiu. Każdy z nich jest tym jedynym. A zarazem żaden z nich
nim nie jest. Obaj są przy tym nieco przerażający. Sama nie wiedziałam tak do końca, czy pragnę
związku z którymkolwiek z nich. I nie miałam najbledszego pojęcia, jak między nimi wybrać.
Jeden chciał się ze mną ożenić, przynajmniej raz na jakiś czas. Nazywał się Joe Morelli i był
gliną z Trenton. Drugi to Komandos, właściwie to nie wiedziałam, co on chciał ze mną zrobić,
poza zerwaniem ze mnie wszystkich ciuchów. Ta myśl zawsze wywoływała mój uśmiech.
Do tego wszystkiego należy wspomnieć o notce, którą ktoś wsunął mi pod drzwi dwa dni
temu. „Wróciłem”. I co to, do diabła, miało znaczyć? Albo kolejny liścik, za moją wycieraczką:
„Myślałaś, że umarłem?”.
Moje życie stało się stanowczo zbyt dziwaczne. Czas coś zmienić. Czas znaleźć jakąś
normalną pracę, zadbać o przyszłość.
Connie i Lula przeniosły uwagę ze mnie na drzwi wejściowe. Biuro mieściło się przy
Hamilton Avenue, składało się z dwóch niewielkich pomieszczeń i składziku za kartoteką. Nie
słyszałam, żeby drzwi wejściowe się otworzyły. Ani nie słyszałam kroków. Czyli albo Connie
i Lula miały halucynacje, albo do biura właśnie wszedł Komandos.
Komandos to wyjątkowo tajemniczy osobnik. Jest o pół głowy wyższy ode mnie, porusza
się jak kot, cały dzień kopie tyłki, ubiera się tylko w czerń, pachnie ciepło i seksownie i na całym
jego ciele nie ma ani grama zbędnego tłuszczu, same mięśnie, twarde jak stal.
Kolor skóry i brązowe oczy odziedziczył po kubańskich przodkach. Swego czasu służył
w siłach specjalnych i dlatego wszyscy nazywają go Komandosem.
Ale, do diabła, kiedy pachniesz TAK wspaniale i wyglądasz TAK dobrze, kogo w ogóle
obchodzi cała reszta.
Zwykle czuję, gdy Komandos stoi za moimi plecami, bo nie ma zwyczaju zostawiać
żadnej przestrzeni między nami. Dzisiaj trzymał się jednak w pewnej odległości. Rzucił Connie
na biurko teczkę i pokwitowanie dostarczenia zbiega.
– Zatrzymałem wczoraj wieczorem Angel Robbie – powiedział. – Możesz wystawić czek
Zgłoś jeśli naruszono regulamin