Ozzy-Osbourne-Ja_-Ozzy+zdjęcia.pdf

(5898 KB) Pobierz
1. O Johnie włamywaczu
Ojciec zawsze twierdził, że coś w życiu osiągnę.
- Johnie Osbournie, mam przeczucie, że dojdziesz do czegoś wielkiego - lubił
mówić przy piwku. - Albo pójdziesz za kratki.
I nie pomylił się, ten mój ojczulek. Nie miałem jeszcze osiemnastu lat, a już
siedziałem w więzieniu.
Posadzili mnie za włamanie. Zarzuty brzmiały jakoś tak: „Kradzież z
włamaniem i zabór mienia o wartości dwudziestu pięciu funtów”. Czyli ze
trzysta funciaków na dzisiejsze pieniądze. I nie był to wcale Wielki napad na
pociąg, ujmę to w ten sposób. Do dupy, cholera, z takim włamywaniem! Łaziłem
tam i z powrotem, brałem co się dało i tak w kółko. Kiedyś na ulicy za naszym
domem w Aston namierzyłem sklep Sarah Clarke’s. Przy pierwszym włamie
zgarnąłem kupę wieszaków i pomyślałem: „Bajka, wszystko opchnę w pubie”.
Niestety, zapomniałem wziąć latarkę i potem się okazało, że podpyliłem
dziecięce majtki i śliniaki.
Z równym powodzeniem mógłbym opychać psie gówno.
No więc tam wróciłem. Tym razem podpyliłem dwudziesto- czterocalowy
telewizor. Cholerstwo było dla mnie za ciężkie. Gdy złaziłem z murka za
sklepem, przygniotło mi klatę i nie mogłem się ruszyć chyba przez godzinę.
Leżałem w rowie pełnym pokrzyw -jak ten kretyn. Albo jak pan Magoo (Pan
Magoo - bohater kreskówki z 1949 r.; krótkowidz, który z powodu wady wzroku
stale wpada w tarapaty) na dragach. Udało mi się w końcu zepchnąć pudło na
bok, ale do domu wróciłem z pustymi rękami.
Przy trzecim podejściu podpyliłem kilka koszul. Wpadłem nawet na genialny
pomysł, żeby włożyć rękawiczki jak prawdziwy zawodowiec. Pech chciał, że
jednej brakowało kciuka, więc zostawiłem całą masę śladów. Parę dni później do
domu zapukały gliny. Zaraz się znalazły i rękawiczki, i łupy.
- Rękawiczka bez palca, co? - zagaduje gliniarz. - Einsteinem to ty nie jesteś.
Tydzień później sędzia wlepił mi czterdzieści funtów grzywny. W życiu nie
miałem przy sobie takiej forsy. Gdybym chciał zapłacić, musiałbym chyba
obrobić bank... lub pożyczyć forsę od taty. Ale ojczulek nie wyciągnął do mnie
pomocnej dłoni.
- Zarabiam na życie uczciwą pracą - mówi. - Miałbym ci dawać pieniądze?
Może to cię czegoś nauczy, do jasnej cholery!
- Ale tato...
- Tak będzie dla ciebie lepiej, synu.
I koniec tematu. Za „uchylanie się od płacenia grzywny” sędzia skazał mnie na
trzy miesiące odsiadki w Winson Green.
Powiem wam szczerze: mało się nie posrałem ze strachu, kiedy mi powiedzieli,
że idę do mamra. Winson Green to stara wiktoriańska ciupa z 1849 roku.
Klawiszami były tam same wredne gnojki. Po latach główny inspektor
więziennictwa na cały kraj powiedział, że w życiu nie widział mamra, w którym
jest tyle przemocy, smrodu szczyn i bezprawia, co w tym pierdolniętym Winson
Green. Błagałem ojca, żeby zapłacił grzywnę, ale on powtarzał, że pobyt w
więzieniu nauczy mnie rozumu.
Jak większość małolatów, które zostają przestępcami, chciałem tylko
zaimponować kolegom. Myślałem, że fajnie być bandziorem, więc próbowałem
nim zostać. Ale w Winson Green szybko zmieniłem zdanie. Gdy mnie
przyjmowali na wejściu, serce waliło mi tak głośno, jakby miało się wyrwać z
piersi i gruchnąć na betonową posadzkę. Klawisze opróżnili mi kieszenie i
schowali drobiazgi - portfel, klucze, fajki - do małej foliowej torebki. I nieźle się
uchachali z moich długich, brązowych włosów.
Spodobasz się chłopcom z bloku H - szepnął do mnie jeden z nich. - Miłego
prysznica, cukiereczku.
Nie miałem pojęcia, o co mu chodzi. Niebawem się dowiedziałem...
* * *
Młodzi ludzie w Aston nie mieli perspektyw na przyszłość - no, chyba że czyimś
życiowym powołaniem jest zapierdziel na nocnej zmianie przy taśmie
produkcyjnej. Bo jedynie w fabrykach szukano pracowników. Ludzie wtedy
mieszkali w nędznych ruderach bez sracza. Ponieważ w czasie wojny w
środkowej Anglii produkowano masę czołgów, ciężarówek i samolotów, w
trakcie nalotów Aston dostało niezłe wciry. Kiedy byłem dzieckiem, prawie na
każdym rogu ulicy znajdowały się tak zwane „tereny produkcji bomb”, czyli
domy zrównane z ziemią przez Niemców, którzy chcieli rozwalić fabrykę
spitfire’ów w Castle Bromwich. Długie lata myślałem, że tak się nazywają place
zabaw.
Urodziłem się w 1948 roku, a wychowywałem się w szeregowcu przy Lodge
Road, pod numerem 14. Mój ojciec, John Thomas, z zawodu ślusarz
narzędziowy, robił nocki w zakładzie General Electric na Witton Lane. Wszyscy
wołali na niego „Jack”, bo z jakiegoś powodu w tamtych czasach tak się
zwracano do Johnów. Często opowiadał o wojnie. Na początku lat 40. pracował
w wiosce King’s Stanley w Gloucestershire. Co noc niemieckie bombowce
robiły rozpierduchę w Coventry, jakieś pięćdziesiąt mil dalej. Zrzucały bomby
burzące i miny na spadochronach, a łuna od wybuchów była tak silna, że w
czasie zaciemnienia tato mógł czytać gazetę. Kiedy byłem dzieckiem, nie
miałem pojęcia, jakie to musiało być piekło. Wyobraźcie sobie, że ludzie
wieczorem kładą się spać i nie wiedzą, czy jeszcze o świcie będą stały ich domy.
Życie po wojnie, wiecie, nie było łatwe. Kiedy tata wracał nad ranem z fabryki
General Electric, moja mama - Lillian-wyruszała do fabryki Lucasa. I tak dzień
w dzień, bez żadnej, kurwa, odmiany, a jednak nie można było od nich usłyszeć
słowa skargi.
Mama była katoliczką, ale niespecjalnie religijną. Żaden z Osbourne’ów nie
chodził do kościoła, choć na pewien czas zapisałem się do anglikańskiej szkółki
niedzielnej, bo inaczej można było kurwicy dostać z nudów, a tam przynajmniej
dawali za darmo herbatę i ciastka. Od słuchania biblijnych opowieści i ma-
lowania małego Jezusa jakoś nie stałem się lepszy. Wątpię, czy pastor byłby
dumny ze swojego dawnego ucznia, ujmę to w ten sposób.
Niedziela była dla mnie najgorszym dniem w tygodniu. Jako dziecko, chciałem
się ciągle bawić, a tymczasem w Aston nie było gdzie się rozerwać. Nic, tylko
szare niebo, puby na rogach ulic i przygaszeni ludzie, którzy rypali jak woły
przy taśmie produkcyjnej. Chociaż klasa robotnicza miała swoją dumę.
Niektórzy okładali kamiennymi płytkami ściany domów komunalnych, jakby
chcieli z nich zrobić jebany Zamek Windsor. Jeszcze tylko fos im brakowało i
mostów zwodzonych! Domy przeważnie stykały się ze sobą, jak nasz, więc
gdzie kończył się kamień, zaczynał się zwykły tynk. Ohyda.
Byłem czwartym dzieckiem w rodzinie i pierwszym chłopcem. Starsze siostry
miały na imię Jean, Iris i Gillian. Nie wiem, kiedy rodzice mieli czas się tym
zająć, ale nim się obejrzałem, przybyło mi jeszcze dwóch braci: Paul i Tony. A
zatem przy Lodge Road pod numerem 14 mieszkała szóstka dzieciaków.
Urwanie głowy! Jak już wspomniałem, w tamtych czasach nie było w domu
instalacji kanalizacyjnej. Przy łóżku po prostu stało wiadro do sikania. Jean,
najstarsza, dostała w końcu osobną sypialnię w dobudówce na tyłach domu.
Pozostali dzielili się wiadrem, aż siostra dorosła i wyszła za mąż. Wtedy
następna w kolejce zajęła jej miejsce.
Wolałem się nie pałętać siostrom pod nogami, bo co chwila się prały, jak to
dziewczyny, a nie chciałem oberwać z tej czy z drugiej strony. Swoją drogą, Jean
zawsze się o mnie troszczyła. Była dla mnie jak druga mama, ta moja starsza
siostrzyczka. Do dnia dzisiejszego co niedziela rozmawiamy przez telefon,
choćby nie wiem co.
Powiem wam szczerze, że nie wiem, co bym zrobił bez Jean, bo byłem bardzo
nerwowym dzieckiem. Co chwila myślałem, że zdarzy się jakieś wielkie
nieszczęście. Wbiłem sobie do głowy, że jeśli w drodze do domu wbiegnę na
szparę w płytach chodnikowych, umrze moja matka. A kiedy ojciec spał cały
dzień po pracy, bałem się, że nie żyje, więc szturchałem go w bok, żeby
sprawdzić, czy jeszcze oddycha. Wyobrażacie sobie, jak się musiał wkurwiać.
Roiły mi się we łbie najdziwniejsze rzeczy.
Prawie zawsze byłem czymś przerażony Moje najstarsze wspomnienie też łączy
się ze strachem. Jest rok 1953, 2 czerwca: koronacja królowej Elżbiety. Ojciec
miał wtedy szajbę na punkcie Ala Jolsona, tego amerykańskiego aktora
rewiowego. Staruszek śpiewał w domu jego piosenki, recytował skecze i ubierał
się jak on przy lada okazji.
Al Jolson wsławił się tym, że parodiował Murzynów. Dziś za swoje politycznie
niepoprawne numery chybaby go zlinczowano. W każdym razie ojciec poprosił
ciocię Violet, żeby uszyła dwa czarno-białe kostiumy minstrela, które ja i on
mieliśmy nosić w czasie uroczystości koronacyjnych. Stroje były nieziemskie.
Ciocia Violet dorzuciła nawet białe cylindry do kompletu z białymi muszkami i
laskami w biało-czerwone paski. Ale kiedy tato zszedł na dół z czarną twarzą,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin