Edigey Jerzy - Elżbieta odchodzi.txt

(318 KB) Pobierz
JERZY EDIGEY
Elżbieta odchodzi

KB

Akcja powieci Elżbieta odchodzi oparta jest w dużej mierze na wydarzeniach prawdziwych. Wzmianki o tego rodzaju sprawie przed paru laty znajdowały się w prasie polskiej. Jest to jednak nie reportaż sšdowy, ani streszczenie akt ledztwa, lecz powieć. Z tych względów autor uważał za stosowne zmienić nazwiska osób występujšcych w ksišżce, a nawet tło i miejsce akcji. Wszelkie podobieństwo imion i nazwisk do kogokolwiek, może być jedynie przypadkowe.

AUTOR

Puste mieszkanie

Klucz lekko obrócił się w zamku. Szczęknšł odchylony zatrzask i drzwi otworzyły się szeroko. Inżynier Adam Wojciechowski wszedł do przedpokoju, zamykajšc za sobš drzwi. Trochę zdziwiło go, że Ela nie wyszła mu na spotkanie. Dotychczas rytuałem było, że żona witała go zawsze w progu domu.
Widocznie tak cicho wszedłem, że nlie usłyszała - pomylał Wojciechowski.
Mieszkanie składało się z dwóch pokoi i kuchni. Najpierw wchodziło się do doć długiego przedpokoju, z którego aż czworo drzwi prowadziło do różnych częci lokalu - pokoi, kuchni i łazienki. Pierwszy od wejcia znajdował się gabinet Wojciechowskiego. Za nim, połšczony rozsuwanš cianš, był nieco mniejszy pokój Elżbiety.
Powiesiwszy płaszcz na wieszaku w przedpokoju, pan domu wszedł do gabinetu i zerknšł w stronę następnego pomieszczenia. Rozsuwane drzwi były jak zwykle otwarte, lecz obydwa pokoje puste.
Ela musi być w kuchni - inżynier przeszedł przez pokój żony i otworzył drzwi do kuchni.
Tu jednak również nie było żywego ducha. Tylko na gazowej kuchence stał aluminiowy rondelek do połowy wypełniony obranymi ziemniakami i zalanymi wodš. Duży kalafior leżał tuż obok na stole.
- Elu! Jeste tam? - zawołał inżynier podchodzšc do drzwi łazienki.
Odpowiedziało mu milczenie. Nacisnšł klamkę. Łazienka też była pusta.
Widocznie Elżbieta wyszła na chwilę - pomylał Adam - pewnie zapomniała czego kupić.
Powrócił do swojego pokoju, ulokował się w wygodnym fotelu i wyjšwszy z kieszeni popołudniówkę, oddał się lekturze. Wiadomoci, które tam znalazł, zajęły go na tyle, że na pewien czas oderwały myli od dziwnej nieobecnoci żony. Adam i Elżbieta Wojciechowscy byli dopiero siedem miesięcy po lubie. Nic dziwnego, że wyłom w ustalonych zwyczajach zaskoczył inżyniera.
W pewnym momencie spojrzał na zegarek. Dochodziło wpół do pištej. To już ponad godzinę jak wrócił z fabryki do domu, a Elżbieta cišgle nie powracała.
- Nastawię obiad - postanowił.
Był porzšdnie głodny. Od siódmej rano, od wyjcia z domu, nie miał niczego w ustach. Z pracy wracał zwykle parę minut po trzeciej i zaraz siadali do stołu. Elżbieta nigdzie nie pracowała, mšż sprzeciwił się temu kategorycznie i zażšdał, aby w dniu lubu rzuciła posadę w spółdzielczoci, więc obiad był zawsze gotowy z chwilš wejcia pana domu do mieszkania.
Poszedł do kuchni. Zapalił gaz. Postawił na fajerce garnek z ziemniakami i osolił je. Obrał z niepotrzebnych listków kalafior, wycišgnšł z szafki, pod zlewem jaki większy rondelek i również postawił na ogniu. W lodówce znalazł mięso już uduszone, tylko do podgrzania.
Do godziny szóstej inżynier czekał na żonę z obiadem. W końcu zjadł sam. Zaczšł się denerwować. Nieobecnoć Elżbiety była niczym nie wytłumaczona. Jeżeli nawet musiała nagle wyjć z domu na dłużej, to dlaczego nie zostawiła kartki z wyjanieniem? Mogła też zadzwonić z miasta i powiedzieć, co się z niš dzieje. Ale mały czarny aparat stojšcy na biurku w gabinecie milczał jak zaklęty.
Około godziny siódmej Wojciechowski, nie mogšc dłużej usiedzieć w domu, postanowił wyjć. W pobliskiej kawiarni zbierali się co wieczór znajomi i przyjaciele. Napisał więc na kawałku papieru, dokšd wychodzi i opucił mieszkanie. Jednakże i w kawiarni nie mógł się pozbyć coraz bardziej narastajšcego niepokoju o żonę. Trzykrotnie telefonował z szatni do domu, lecz za każdym razem nikt tam nie podnosił słuchawki.
Z kawiarni Adam wyszedł około godziny dziewištej wieczorem. Powrót do domu zajšł mu kwadrans. Żony cišgle nie było. Zaniepokojony nie na żarty, zdecydował się zatelefonować do pogotowia milicyjnego.
Telefon przyjšł dyżurny sierżant.
- Ja w sprawie żony - niezręcznie zaczšł Wojciechowski.
- Tak. Słucham - funkcjonariusz milicji był cierpliwy i przyzwyczajony, że ludzie alarmujšcy pogotowie sš zdenerwowani i nie zawsze potrafiš zwięle zreferować sprawę.
- Moja żona - poprawił się Adam - wyszła z domu i dotychczas nie wróciła.
- Kiedy to było? - zapytał milicjant.
- Wróciłem z pracy po godzinie piętnastej - wyjanił inżynier.
- Dobrze, ale z kim mówię?
- Przepraszam. Tu inżynier Adam Wojciechowski. Pracuję w Fabryce Maszyn Precyzyjnych. Mieszkam przy ulicy Złotej 51. Imię żony - Elżbieta..Elżbieta Wojciechowska, lat dwadziecia siedem. Wysoka, przystojna brunetka.
- Tak. Zanotowałem. Kiedy wam żona zaginęła?
- Wróciłem z pracy do domu i żony nie było. Nie wiem, kiedy wyszła z domu i co się z niš stało.
- Obywatelu! Od waszego powrotu do domu upłynęło zaledwie niecałe siedem godzin. Wszczynamy poszukiwania najwczeniej po upływie dwudziestu czterech godzin od momentu czyjego zaginięcia. Przecież często się zdarza, że kto wychodzi z domu i jego nieobecnoć przecišga się. Czy wy sami zawsze wracacie o ustalonych godzinach? Czy nigdy nie zdarzyło się wam nawalić z powrotem do domu?
Inżynier w duchu przyznał rację funkcjonariuszowi milicji. Przecież nie dalej jak w ubiegłym miesišcu niespodziewanie musiał jechać z naczelnym dyrektorem do pewnej fabryki i nie miał nawet czasu zatelefonować do Eli. Wprawdzie prosił o to kolegę, lecz ten, w nawale zajęć, zapomniał o probie. Tymczasem podróż przedłużyła się  Wojciechowski wrócił do Warszawy już po dziesištej wieczorem. Był wtedy mile zdziwiony i schlebiło to jego męskiej ambicji, że zastał żonę bardzo niespokojnš, ze ladami łez. Ale on przecież pracuje i taki powrót jest zawsze czym usprawiedliwiony. Co innego Ela...
- Może do żony przyjechał kto z prowincji i wyszła na większe zakupy - milicjant podsuwał najprostsze i najbardziej życiowe wytłumaczenie nieobecnoci Elżbiety.
- To zostawiłaby kartkę z wiadomociš.
- A może, obywatelu, pokłócilicie się z małżonkš i ona po prostu poszła do swojej matki?
- Nie kłócilimy się nigdy. Ona nie ma matki.
Niech się pan nie denerwuje. Jeżeli do jutra wieczorem nie będzie pan miał żadnej wiadomoci, zaczniemy poszukiwania. Teraz mogę jedynie sprawdzić, czy pańska żona nie została zatrzymana przez milicję lub nie uległa jakiemu wypadkowi.
- Ależ to nonsens! Co pan mówi?! Dlaczego miałaby być zatrzymana przez milicję?
- Nie wiem. Codziennie MO zatrzymuje w Warszawie kilkaset osób. Często taki zatrzymany przypadkowo znajdzie się w miejscu jakiej bójki czy awantury i wraz z innymi sprawcami zostaje zabrany na przesłuchanie. Różnie się zdarza... Poza tym sprawdzimy w szpitalach, pogotowiu ratunkowym, kostnicy...
- Och! - jęknšł inżynier. - Czy mylicie...
- Nic nie mylę. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się skończy i lada chwila wasza żona wróci do domu. Sami przecież nie wiecie, co się z niš stało, więc muszš sprawdzić. Zadzwońcie, obywatelu jeżeli małżonka nie wróci za dwie godziny.
Elżbieta cišgle nie wracała. Adamowi te dwie godziny dłużyły się jak wiek. Był coraz bardziej niespokojny. Pobudzona przez nerwy fantazja wcišż podsuwała widoki jakich wypadków, katastrof samochodowych, których ofiarš padła żona. Wreszcie po półtorej godzinie inżynier nie wytrzymał i znowu nakręcił numer pogotowia milicyjnego.
Tym razem telefon przyjšł jaki oficer. Wojciechowski musiał przeto od poczštku opowiadać całš historię. Również i porucznik nie przejšł się zbytnio zaginięciem Elżbiety. Bywa niekiedy - zauważył nawet - że żona wyjdzie i w ogóle nie wróci a przysyła pozew rozwodowy. Odszukał jednak poprzedni meldunek.
- Możecie być spokojni - powiedział - sprawdzilimy. Waszej żonie nic się nie stało, nie ma jej w żadnym z aresztów komend dzielnicowych ani w areszcie komendy wojewódzkiej. Nie uległa również wypadkowi - Pogotowie ratunkowe nie udzielało takiej osobie pomocy i nie znajduje się ona w szpitalu. Także w kostnicy, w dniu dzisiejszym, nie ma żadnych niezidentyfikowanych zwłok. Czekajcie cierpliwie. Żona na pewno się zjawi. Prędzej czy póniej.
Zrezygnowanym ruchem inżynier odłożył słuchawkę. Pocieszenia przedstawiciela milicji bynajmniej go nie uspokoiły.
Upłynęła znowu godzina. Elżbieta nie wracała i nie dzwoniła. Niepokój Wojciechowskiego doszedł do szczytu. Postanowił, pomimo pónej pory, zadzwonić do jednego ze swoich przyjaciół, pułkownika Jareckiego, zajmujšcego poważne stanowisko w Ministerstwie Obrony Narodowej.
Jareckiego znał jeszcze sprzed wojny, razem chodzili do szkoły. Póniej, po wojnie, dawni koledzy spotkali się przypadkowo. Po prostu Adam Wojciechowski dostał posadę w Fabryce Maszyn Precyzyjnych i wkrótce dał się poznać jako wybitnie zdolny inżynier, wynalazca szeregu różnych aparatów. Między innymi i takich, którymi szczególnie interesowało się wojsko. Włanie wtedy, podczas prób jednego z wynalazków, major Jarecki reprezentował wojsko. Obaj mężczyni odnowili szkolnš znajomoć, która szybko przerodziła się w przyjań. Inżynier wiedział, że w każdej sytuacji może liczyć na Zygmunta.
W przeciwieństwie do inżyniera, majšcego gwałtowny charakter i jak każdy niemal naukowiec nieco roztargnionego, pułkownik był zawsze spokojny, zawsze doskonale panujšcy nad sobš, stanowišc wzór człowieka zimnej krwi, umiejšcego obliczyć wszystkie szanse za i przeciw, ale w razie potrzeby nie cofajšcego się przed koniecznym ryzykiem. Urodzony dowódca - tak go już nawet w szkole nazywali koledzy i nauczyciele.
Z pomocy i opieki przyjaciela Adam nieraz korzystał. Przede wszystkim w trudnych i gorzkich chwilach, gdy przed przeszło dziesięciu laty jego pierwsze, nieudane małżeństwo przyniosło mu jedynie rozczarowanie, aż do moment...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin