Wilbur Smith - Okrutna sprawiedliwość.pdf

(1411 KB) Pobierz
Wilbur Smith
OKRUTNA
SPRAWIEDLIWOŚĆ
Z angielskiego przełożyła
EWA JAGIELSKA-PSZCZEL
WARSZAWA 2007
Tytuł oryginału:
WILD JUSTICE
Copyright © Wilbur Smith 1979
Copyright © for the Polish edition
by Wydawnictwo Albatros A. Kuryłowicz 2001 & 2004
Copyright © for the Polish translation by Ewa Jagielska-Pszczel 1996
Redakcja: Ewa Jurczyszyn
Zdjęcie na okładce:
Roy Ooms/MasterFile Polska/East News
Projekt graficzny okładki i serii: Andrzej Kuryłowicz
ISBN 978-83-7359-240-7
Wyłączny dystrybutor
Firma Księgarska Jacek Olesiejuk
Kolejowa 15/17, 01-217 Warszawa
tel. /fax (22)-631-4832, (22)-632-9155, (22)-535-0557
www.olesiejuk.pl/www.oramus.pl
WYDAWNICTWO ALBATROS
ANDRZEJ KURYŁOWICZ
Wiktorii Wiedeńskiej 7/24, 02-954 Warszawa
Wydanie IV (kieszonkowe - II)
Druk: B.M. Abedik S.A. Poznań
Na
lotnisku Victoria na wyspie Mahé, należącej do Republiki Wysp Seszelskich, tego dnia
tylko piętnaście osób przygotowywało się do odlotu samolotem Brytyjskich Linii Lotniczych.
Wśród oczekujących na załatwienie formalności związanych z odlotem wyróżniała się
czwórka młodych ludzi: dwóch mężczyzn i dwie dziewczyny. Wszyscy byli mocno opaleni i
zachowywali się wesoło i beztrosko jak ludzie, którzy dobrze wypoczęli na słońcu wśród
dzikiej natury. Jedna z dziewczyn zwracała szczególną uwagę swoją niepospolitą urodą.
Szczupła, wysoka i długonoga, z kształtną, dumnie osadzoną głową na smukłej szyi. Jej bujne,
rozjaśnione przez słońce blond włosy były splecione w warkocz zwinięty w koronę na czubku
głowy, opalona zaś na złoto skóra świadczyła o młodości i zdrowiu.
Poruszała się z wdziękiem drapieżnej kotki, na bosych stopach nosiła sandały, cienki
materiał bawełnianej koszulki rozpychały duże, wyzywająco sterczące piersi, a okrągłe
pośladki z trudem mieściły się w wyblakłych, obciętych powyżej kolan dżinsach.
Przód koszulki zdobił krzykliwy napis: „Jestem orzechem miłości”, poniżej był sugestywny
rysunek.
Uśmiechnęła się promiennie do ciemnoskórego urzędnika imigracyjnego, położyła na
biurku zielony paszport amerykański ze złotym orłem, jednocześnie rozmawiając płynnie po
niemiecku z towarzyszącym jej mężczyzną. Odebrawszy paszport z rąk urzędnika, podeszła z
kolei do dwóch przedstawicieli seszelskiej policji, poszukujących broni u podróżnych. Zdjęła
z ramion torbę podróżną i zapytała:
- Panowie, chcecie może to sprawdzić?
Wszyscy głośno się roześmieli; torba zawierała dwa olbrzymie orzechy kokosowe. Te
osobliwe owoce, każdy wielkości dwóch ludzkich głów, były najbardziej popularną pamiątką
z wysp. Pozostała trójka młodych ludzi miała w swych torbach takie same trofea; nie
zwracając więc na nie uwagi, policjant przejechał tylko pobieżnie detektorem metalu po
brezencie innych bagaży podręcznych. W pewnym momencie detektor zabrzęczał ostro;
niosący torbę młody człowiek wyjął z niej mały aparat fotograficzny. Wszyscy ponownie
wybuchnęli śmiechem, a oficer policji przepuścił całą czwórkę do poczekalni. Wypełniał ją
tłum pasażerów, którzy podróż rozpoczęli już wcześniej, na wyspie Mauritius. Za oknami
widać było potężny, jasno oświetlony reflektorami korpus boeinga 747 jumbo, wokół którego
krzątała się obsługa lotniska.
W poczekalni brakowało już wolnych miejsc siedzących, toteż czwórka stanęła kołem pod
jednym z czynnych wentylatorów; noc była parna i duszna, a ciasne pomieszczenie wypełnione
dymem tytoniowym i zapachem potu. Piękna blondynka trajkotała bez przerwy, często
wybuchając głośnym śmiechem; była wyższa o kilkanaście centymetrów od swoich towarzyszy
i o całą głowę od drugiej dziewczyny. Gromadka natychmiast skupiła na sobie uwagę
wszystkich znajdujących się w poczekalni pasażerów. Jej zachowanie zmieniło się po
przejściu kontroli, wyczuwało się w nim pewne odprężenie i niemal gorączkowe podniecenie.
Zarówno mężczyźni, jak i dziewczyny ani przez chwilę nie stali spokojnie, przestępowali z
nogi na nogę, manipulowali bez przerwy rękami to przy włosach, to przy odzieży, głośno
rozmawiając i wybuchając śmiechem.
Trzymali się z dala od innych, mimo to jeden z pasażerów wstał ze swojego miejsca i
zostawiając żonę, podszedł do nich.
- Czy ktoś z państwa mówi po angielsku?
Był to otyły mężczyzna po pięćdziesiątce z bujną strzechą stalowoszarych włosów. Oczy
miał przysłonięte ciemnymi rogowymi okularami. Po swobodnym sposobie bycia
rozpoznawało się w nim człowieka sukcesu.
Z wyraźną niechęcią czwórka rozstąpiła się, a wysoka blondynka odpowiedziała mu:
- Oczywiście. Jestem Amerykanką.
- Serio? - Mężczyzna zachichotał. - Nie przypuszczałem. - Przyglądał się jej z
nieskrywanym podziwem. - Chciałem tylko zapytać, co to takiego - wskazał palcem na leżącą
u jej stóp torbę.
- To są orzechy kokosowe - odpowiedziała blondynka.
- Ach tak, wiele o nich słyszałem.
- Nazywane są „orzechami miłości” - ciągnęła dziewczyna, pochylając się, żeby otworzyć
ciężką torbę. - Może pan zobaczyć dlaczego. - Wyjęła owoc z torby.
Dwie połączone ze sobą półkule orzecha stanowiły dokładną replikę ludzkich pośladków.
- Tak to wygląda z tyłu - roześmiała się, pokazując piękne, białe jak porcelana zęby.
- A teraz z przodu. - Odwróciła orzech, prezentując doskonały
mons veneris
ze szparą
pośrodku i kępką szorstkich kędziorków. Było oczywiste, że kokietowała i kpiła jednocześnie;
zmieniła przyjętą pozycję, podając biodra do przodu, co sprowokowało rozmówcę do
spojrzenia w dół na jej
mons,
wyraźnie widoczny pod obcisłymi spodniami trójkąt,
przedzielony fałdą materiału.
Mężczyzna zarumienił się lekko, rozchylając mimo woli usta.
- Męskie drzewo kokosowe ma pęd gruby i długi jak pańskie ramię. - Patrzyła na niego
szeroko otwartymi oczami koloru niebieskich bratków, podczas gdy żona mężczyzny,
wiedziona kobiecą intuicją, podniosła się z miejsca i podeszła do nich. Była młodsza od męża.
Brzuch uwypuklała zaawansowana ciąża.
- Seszelowie mówią, że przy pełni księżyca pyłki drzew uwalniają się z pręcików i
wędrują, by połączyć się z osobnikami żeńskimi...
- Długie i grube jak pańskie ramię - śmiała się mała ciemnowłosa dziewczyna stojąca obok
blondynki. Również i ona zachowywała się prowokująco: obie rozmyślnie utkwiły wzrok w
dolnej części ciała mężczyzny, a stojący obok dwaj młodzieńcy uśmiechali się, widząc jego
zakłopotanie.
Żona pociągnęła go za rękę; na jej szyi wystąpiły, spowodowane tłumionym gniewem,
czerwone plamy, a na górnej wardze - kropelki potu.
- Harry, czuję się niedobrze - powiedziała płaczliwym głosem.
- Muszę już iść - wymamrotał z ulgą, biorąc żonę za rękę i oddalając się. Jego równowaga
i pewność siebie uległy wyraźnemu zachwianiu.
- Poznałaś go? - Śmiejąc się, zapytała po niemiecku ciemnowłosa dziewczyna.
- To Harold McKevitt - blondynka odpowiedziała w tym samym języku. - Neurochirurg z
Fort Worth. W niedzielę rano odczytał końcową uchwałę zjazdu - wyjaśniła. - Gruba ryba,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin