015 - Umrzesz o północy - Artur Morena.pdf

(1180 KB) Pobierz
Ta niezwykła zbrodnia miała najzwyklejszą przyczynę,
podobnie jak większość zbrodni popełnianych przez ludzi.
Morderstwa dokonano w sposób wymyślny i wręcz
nieprawdopodobny, jednak (jak dowiadujemy się chociażby z
gazet i kronik filmowych) w naszej epoce morduje się tysiące
ludzi bez żadnej przyczyny i na oczach całego świata -w
sposób stokroć wymyślniejszy.
Zgodnie z klasyczną formułą tak zwanej „powieści
kryminalnej”, powinienem zacząć od momentu, w którym
otworzono drzwi pokoju, gdzie z zachowaniem wszelkich
możliwych środków ostrożności ukryto i zabezpieczono
przed grożącą mu śmiercią -Marcina Koriola, prezesa
spółdzielni INTERPOLEX. A więc należałoby zacząć od
opisania tego, co ujrzeliśmy o północy w tym pokoju z
zamurowanym oknem, nie posiadającym najmniejszej nawet
szczeliny.
Muszę jednak zignorować regułę żądającą, by autor
powieści kryminalnej zaczynał od końcowego wydarzenia, od
finału zawiłej intrygi, którym jest zabójstwo, i dopiero
później odtwarzał kolejno(przy pomocy detektywa lub
oficera śledczego) przebieg wydarzeń, które doprowadziły do
zbrodni i zakończyły się znalezieniem zwłok; o tym fakcie
autor powinien poinformować Czytelnika już na wstępie.
Rezygnuję z tej ponętnej metody, bo w mojej opowieści
nie przyda się ona na nic i niczego nie wyjaśni, nie ułatwi też
prowadzenia dochodzenia. Toteż przyjmuję, jako bardziej
przydatną, formułę powieści nie kryminalnej, ale
sensacyjnej, przygodowej, streszczającą się w tym, by całą
rzecz opisać od jej intrygującego, lecz błahego początku, aż
do tragicznego końca -a nie w porządku odwrotnym.
Tak więc zacznę tę opowieść czternastego maja o
czternastej godzinie, by zakończyć ją o trzynastej godzinie
piętnastego maja. Wszystko, co może nas zainteresować,
wydarzyło się w tych dwudziestu czterech godzinach.
Powodowany szczerą sympatią dla Czytelnika, który sięgnie
po tę książkę, nie chcę zatajać, że proces się nie odbył i że
sprawę odłożono ad acta.
Czternasta
O czternastej zapukałem do drzwi pokrytych białym
lakierem. Nikt nie odpowiadał. Spojrzałem na emaliowaną
tabliczkę z napisem
Sekretariat,
i na większą, wykonaną z
grubego szkła, ze złoconym napisem
INTERPOLEX.
Nie
mogłem się pomylić, to musiało być tutaj. Zapukałem więc
ponownie, lecz nadal nikt się nie odzywał. Nacisnąłem
klamkę i wszedłem do sekretariatu.
Na wprost małego biurka i stojącego ukosem stolika z
maszyną do pisania znajdowała się kanapa w stylu
Chippendale, z płaskim ażurowym oparciem, na nóżkach
zakończonych szponami; stolik i biureczko były w tym
samym stylu, podobnie jak i krzesła stojące po obu stronach
okna ozdobionego drewnianą kratą z powtarzającym się
motywem wstęgowym, charakterystycznym dla urządzenia
tęgo chippendalowskiego wnętrza.
Usiadłem na kanapce i położyłem obok siebie kapelusz.
Wpatrywałem się w drzwi następnego pokoju, obite czarną
skórą lub dermą imitującą skórę.
Usłyszałem od strony korytarza szum wody spadającej do
umywalki, szum przerywany i nieregularny, jakby ktoś mył
ręce pod silnym strumieniem. Ten ktoś zakręcił kurek i
trzasnął drzwiami prawdopodobnie wiodącymi do ubikacji,
które minąłem idąc do sekretariatu. Rozległy się lekkie kroki;
słyszałem stukot szpilkowych obcasów na terakotowych
płytkach posadzki.
Kiedy ta kobieta weszła do sekretariatu i kiedy zobaczyłem
ją tuż przed sobą, pomyślałem, że jest piękna. W następnej
sekundzie, kiedy już stałem przed nią, przypomniałem sobie,
że nazywa się Beata, i że przed dwoma laty poznałem ją na
jakimś przyjęciu. Miała czarne włosy, połyskliwie czarne, aż
oczy bolały od tej czerni. Nie widziałem nigdy nic bardziej
czarnego.- To miło, że pan mnie jeszcze pamięta.
Chciałem jej powiedzieć, że takich kobiet jak ona nigdy się
nie zapomina, nawet, jeśli widziało się je przez moment w
przejeżdżającym tramwaju, za witryną kawiarni, w przejściu
z jednej strony ulicy na drugą. Coś w tym stylu chciałem
powiedzieć.
- Chciał pan coś powiedzieć?
- Nie. Myślałem o czymś innym.
Zauważyłem, że Beata chce usiąść obok mnie, na kanapce,
jednak cofnęła się szybko i usiadła za chippendalowskim
biureczkiem. Uśmiechała się i nic nie mówiła. To nie
powinno mnie było zdziwić, bo przecież ja przyszedłem do
niej, do tego wytwornego sekretariatu, a nie ona do mnie.
- Ktoś telefonował, żebym zgłosił się o czternastej.
- U prezesa Koriola? -zdziwiła się. -Kto?
- Nie wiem. Powiedziano mi, że to pilna sprawa, i że ktoś
chce kogoś zabić. Tylko tyle.
- To dziwne. Prezes na pewno nie telefonował. Wszystkie
telefony sama przełączam.
- Może pan Koriol coś wie? Proszę powiedzieć, że
czekam.
- Prezes nie przyjmuje nikogo, kto nie był zamówiony.
- A jeśli ktoś nie zamówiony ma sprawę do prezesa?
- Załatwia to za moim pośrednictwem.
Wzięła jedną z kopert leżących na biurku. Od kilku innych
Zgłoś jeśli naruszono regulamin