13. May Karol - Maskarada W Moguncji.pdf

(392 KB) Pobierz
K
AROL
M
AY
M
ASKARADA W
M
OGUNCJI
SCAN-
DAL
O
KO W OKO
Bal trwał w najlepsze. JednakŜe opuścili go pułkownik von Winslow, von Ravenow,
sekundanci oraz Kurt wraz z hrabią i paniami.
Kurt, choć miał zamiar przespać się przed pojedynkiem, nie mógł zasnąć. Siedział w
swoim pokoju i czytał znakomite dzieło generała von Clausewitza.
Nastał poranek; brzask zmącił
światło
lampy. Zapukano cicho do drzwi. Weszła
RóŜyczka, juŜ ubrana do wyjazdu.
— Dzień dobry, Kurcie! — powitała go, wyciągając rękę. — Czy spałeś?
— Nie.
— Pisałeś testament? — w głosie jej słychać było
Ŝartobliwe
nutki.
— Moja droga RóŜyczko — powiedział powaŜnym tonem — wynik pojedynku nawet
dla najlepszego szermierza i strzelca jest zawsze niepewny. A jeśli się wychodzi zwycięsko,
to przygnębia myśl,
Ŝe
się zabiło lub zraniło człowieka.
— Masz rację, ale wcale nie jestem zaniepokojona. A co się tyczy twoich
przeciwników, to nie miej wyrzutów sumienia. Słyszałeś,
Ŝe
pragną twojej
śmierci.
— Ale ja ich nie zabiję.
— Proszę cię jednak, abyś nie naraŜał się lekkomyślnie na niebezpieczeństwo.
Powiadają,
Ŝe
von Ravenow jest dobrym szermierzem, a pułkownik wyśmienitym strzelcem.
— Nie martw się! Czuję swoją przewagę.
— A moja kokardka, Kurcie? Miała być talizmanem.
— Noszę ją na sercu — uśmiechnął się. — Zastanawiałaś się, czy zaŜądasz jej z
powrotem?
— To zaleŜy, czy będę z ciebie zadowolona. Ale juŜ pół do czwartej, pora iść.
— Właśnie na tę godzinę umówiłem się z von Platenem na rogu ulicy.
— Wyjdźmy więc po cichu.
Zaczęła zapinać płaszcz, a Kurt ośmielił się pomagać jej w tym.
— O BoŜe! Jeśli jednak trafi cię kula… — wyszeptała i jej oczy zaszły łzami.
— Nie lękaj się, RóŜyczko! Chodź nie moŜemy się spóźnić! Opuścili dom tak cicho,
Ŝe
nikt ich nie usłyszał. Na rogu ulicy czekał juŜ von Platen w powozie. Przywitawszy się,
wsiedli. Z bocznej ulicy wyjechały dwa inne zaprzęgi.
— To pułkownik i Ravenow — wyjaśnił von Platen, który ze swego miejsca wszystko
doskonale widział. — Są bardzo punktualni, ale my będziemy przed nimi. Henryku, nie
pozwól się wyprzedzić! — zawołał do stangreta.
SłuŜący trzasnął z bicza na znak,
Ŝe
zrozumiał polecenie. Konie ruszyły galopem.
Mknęli tak szybko,
Ŝe
dziesięć minut przed czwartą dotarli do browaru. Skręcili w boczną
aleję parku i wkrótce powóz zatrzymał się. Niebawem nadjechały pozostałe. Przywitano się
lekkim skinieniem głowy. SłuŜący stanęli na warcie, lekarz przygotował instrumenty i
opatrunki.
Kurt rozesłał pled na ziemi pod starym dębem.
— Stań tutaj — zwrócił się do RóŜyczki. — Stąd będziesz mogła wszystko dobrze
widzieć, a ten pled uchroni cię przed wilgocią; trawa bardzo mokra.
— Dziękuję ci — popatrzyła na niego ciepło.
Sekundanci von Platen i von Golzen obeszli plac. Von Golzen podszedł do powozu
Ravenowa i przyniósł tureckie szable.
— Idź juŜ, drogi Kurcie — szepnęła RóŜyczka. — Von Ravenow czeka…
— Czy zniesiesz widok krwi? — zatroskał się.
— Mam nadzieję,
Ŝe
to nie będzie twoja.
Porucznik von Ravenow stał nad szablą, którą von Golzen połoŜył na ziemi. Kurt
podszedł do drugiej. RównieŜ pułkownik i adiutant,
świadkowie
pojedynku, podeszli bliŜej.
Major von Palm, jako arbiter, był obowiązany zaproponować pojednanie. Podszedł więc do
przeciwników i zapytał:
— Pozwolą panowie,
Ŝe
powiem słówko?
— Proszę — odezwał się Kurt.
— Ale ja nie! — krzyknął von Ravenow. — Zostałem cięŜko zniewaŜony. Nie traćmy
słów na próby pojednania.
— Nic więcej zrobić nie mogę. Byłem gotów wysłuchać pana majora. Proszę to wziąć
pod uwagę — powiedział powaŜnie Kurt.
— Tchórzem jest kaŜdy, kto oświadcza,
Ŝe
gotów odstąpić od pojedynku —
zgryźliwie zauwaŜył von Ravenow, podnosząc szablę. — Zaczynamy!
Kurt podniósł swoją. Obaj sekundanci wyciągnęli szable i stanęli z boku. Walka miała
się rozpocząć na znak dany przez majora von Palma. Naraz odezwała się RóŜyczka:
— Poczekajcie jeszcze chwilę, panowie. Zanim zaczniecie się pojedynkować,
chciałabym zapytać podporucznika von Ravenowa, czy wciąŜ jeszcze twierdzi,
Ŝe
mnie
odprowadził do domu?
PoniewaŜ oczy obecnych skierowały się na niego, nie mógł zlekcewaŜyć tego pytania.
Rzekł więc szyderczo:
— Dam odpowiedź szablą. Na takie pytania odpowiada się tylko krwią!
Obaj przeciwnicy zajęli stanowiska. Kurt stał spokojny i opanowany. Von Ravenow
zagryzał wargi.
Major podniósł rękę, dając znak do rozpoczęcia pojedynku. Von Ravenow natarł od
razu bardzo gwałtownie. JednakŜe Kurt z łatwością odparował cios i sam zaatakował
błyskawicznie; w dodatku tak silnie,
Ŝe
szabla wyleciała z ręki von Ravenowa. Sekundanci
skrzyŜowali szpady między przeciwnikami. Lekarz podniósł szablę i zwrócił ją von
Ravenowowi, a ten natychmiast podjął walkę. Obie cięŜkie klingi iskrzyły się w zderzeniu.
Nagle rozległ się ostry dźwięk stali i głośny krzyk. Wydał go von Ravenow. Szabla
przeleciała duŜym łukiem nad placem i
świadkowie
z przeraŜeniem ujrzeli odrąbaną dłoń na
rękojeści.
Kurt opuścił szablę.
— Panie doktorze, proszę potwierdzić,
Ŝe
podporucznik von Ravenow jest niezdolny
do słuŜby! Taki był warunek pojedynku.
Von Ravenow stał nieruchomo. Z rany krew płynęła strumieniem. Sekundant
podszedł, aby go podtrzymać. Nie mówiąc ani słowa pozwolił się ułoŜyć na trawie i przez
dłuŜszą chwilę patrzył na to, co pozostało z jego dłoni, po czym przymknął powieki.
— No, jak doktorze? — zapytał Kurt.
— Ręka jest stracona.
— Sądzę,
Ŝe
warunek spotkania został spełniony.
— Tak. Podporucznik von Ravenow będzie musiał wystąpić ze słuŜby.
— A więc pojedynek skończony. Mogę odejść.
— I ja takŜe — oświadczył von Platen. Następnie szeptem powiedział do Kurta: —
Włada pan szablą jak istny diabeł! Wykazał się pan niespotykaną wprost zręcznością. DuŜo
będą mówić o tym pojedynku! Czy jest pan równie wyćwiczony w strzelaniu z pistoletu?
— Myślę,
Ŝe
tak.
— Nie lękam się więc o pana. A teraz proszę wybaczyć, ale muszę porozmawiać z von
Ravenowem.
Kurt podszedł do RóŜyczki. Dziewczyna serdecznie uścisnęła obie jego dłonie.
Tymczasem lekarz zajął się von Ravenowem. Sporo minut upłynęło, nim zdołał zatamować
krew i załoŜyć opatrunek. Ranny zgrzytał zębami z wściekłości i bólu. Spoglądał na ręce
lekarza i od czasu do czasu rzucał nienawistne spojrzenie w kierunku Kurta.
— Kaleka! — jęczał. — Nieszczęsny kaleka! — Zwrócił się do von Winslowa: —
Czy przyrzeka pan,
Ŝe
go zastrzeli?
— Przyrzekam! Nie zgodzę się na
Ŝadne
pojednanie.
— To jedyna pociecha dla mnie! Doktorze, muszę się przyglądać tej walce! Niech się
pan nie sprzeciwia!
Lekarz namyślał się przez chwilę.
— Dobrze. Ale ostrzegam: najmniejsze podniecenie moŜe panu zaszkodzić.
Właściwie powinien pan natychmiast udać się do domu.
— To by mi jeszcze bardziej zaszkodziło! Więcej: zabiłoby mnie. Muszę widzieć, jak
ten człowiek zginie! Jedynie to złagodzi mój ból po utracie ręki! Nie kaŜcie mi czekać,
zaczynajcie!
Von Platen stojąc obok przysłuchiwał się rozmowie. Skinął na adiutanta:
— Panie kolego, jestem gotów. A pan?
Von Branden kiwnął głową potakująco i obaj poszli na
środek
placu. Odległość
wyznaczono za pomocą dwóch wetkniętych w ziemię szpad. Adiutant przyniósł pudło z
pistoletami pułkownika. ZauwaŜywszy to, Kurt zbliŜył się, wziął w rękę jeden z pistoletów i
obejrzał z miną znawcy.
— Wyśmienity! PoniewaŜ jednak nie znam tego typu, wolno mi chyba oddać strzał
próbny?
— Strzelaj pan! — zgodził się von Branden. Ranny uśmiechnął się drwiąco.
Kurt nabił i obejrzał się za celem. Wysoko na gałęzi rozłoŜystej sosny wisiała wielka
szyszka. Wskazał na nią i powiedział:
— A więc trafię w tę szyszkę.
Mierzył długo, zanim wypalił. Rozległo się wieloznaczne chrząkanie. Nie trafił
bowiem w szyszkę, lecz w odległą od niej o metr gałąź.
Bogu dzięki, marnie strzela! — ucieszył się w duchu pułkownik. Tak samo pomyśleli
pozostali. Von Platen odciągnął Kurta na bok.
— AleŜ, na miłość boską, drogi Ungerze — rzekł z troską w głosie — jeśli pan tak
strzela, jest pan zgubiony! Pułkownik zapewnił słowem honoru von Ravenowa,
Ŝe
zabije pana
bez litości!
— Niech spróbuje! Przekonałem się,
Ŝe
ten pistolet jest istotnie doskonałej roboty.
— Kpi pan sobie? Mimo znakomitego pistoletu spudłował pan.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin