Quick Amanda - Legenda.pdf

(1334 KB) Pobierz
Amanda Quick
LEGENDA
Alicja miała się za osobę rozumną, obdarzoną
ścisłym
umysłem. Była damą, która nie
dawała wiary legendom, ale te niewiele miała z nimi wspólnego. Do niedawna.
Dzisiejszego wieczoru pragnęła ze wszech miar uwierzyć w legendy: jedna z nich zasiadała
właśnie u szczytu stołu w wielkiej sali Lingwood Manor.
Rycerz zwany Hugonem Nieugiętym zajadał polewkę i kiełbasę wieprzową niczym zwykły
śmiertelnik.
Alicja uznała, e widać nawet legendy muszą jeść. Ta trzeźwa, napełniająca otuchą
myśl nawiedziła ją, gdy schodziła z wie y, ubrana w najlepszą swoją szatę z ciemnozielonego
aksamitu, obszytą jedwabną krajką. Włosy zebrane w delikatną, złotą siatkę, która nale ała niegdyś
do matki, spięła koronetką ze złocistego metalu. Na nogach miała trzewiki z miękkiej zielonej
skórki.
Tak ubrana zdą ała na powitanie legendy.
A jednak scena, którą zastała w sali, kazała jej zatrzymać się w pół kroku u podnó a
schodów. Hugo Nieugięty mógł co prawda jadać sposobem zwykłych
śmiertelników,
ale na tym
kończyło się wszelkie z nimi podobieństwo. Alicję przeszedł dreszcz zrodzony po części z lęku, po
części z niedobrych przeczuć. Legendy są groźne i sir Hugo nie był tu wyjątkiem.
Stała na ostatnim stopniu przytrzymując spódnice szaty jedną dłonią i rozglądała się
niespokojnie po wielkiej sali. Ogarnęło ją uczucie nierealności. Przez chwilę miała niemiłe
wra enie, e znalazła się w pracowni czarnoksię nika.
Chocia sala wypełniona była ludźmi, panowała złowieszcza cisza: cię ka atmosfera, jakby
naładowana ponurym ostrze eniem. Wszyscy, nie wyłączając słu by, zamarli bez ruchu.
Umilkła harfa trubadura. Psy kuliły się pod długim stołem, za nic mając rzucone im kości.
Rycerze i zbrojni przypominali kamienne posągi. Blask płomieni wielkiego paleniska ginął w
półmroku, pośród ruchomych cieni. Zdało się, e na wielką salę ktoś rzucił zaklęcie, zmieniając
znajome kąty w obce i dziwne miejsce. Nie powinna się dziwić, pomyślała. Hugo Nieugięty
za ywał sławy człowieka straszniejszego od czarowników.
Był to w końcu rycerz noszący miecz, na którym miała być wyryta inskrypcja „Zwiastun
Burz”. Spojrzała na drugi koniec sali, gdzie rysowała się w oddali skryta w półmroku postać
Hugona, i trzy rzeczy przedstawiły się jej z nieodpartą pewnością. Pierwsza ta, e najgroźniejsze
musiały być nawałnice targające duszą przybysza, a nie te, które rozpętywał mieczem.
Druga, e lodowate porywy powściągał niezłomną wolą i elazną determinacją.
Rzecz trzecią pojęła za jednym rzutem oka: Hugo wiedział, jak obracać legendarną sławę na
swoją korzyść.
Choć był tu tylko gościem, dominował nad zgromadzonymi.
2
– Czy to ty, pani, jesteś lady Alicją? – przemówił z mrocznego cienia, a jego głos zabrzmiał
tak, jakby dochodził z głębin jeziora na dnie skalnej groty.
Pogłoski poprzedzające jego przybycie nie były przesadzone. Czerni szat rycerza nie
łagodziła adna ozdoba, aden kolor. Tunika, pas na miecz, wysokie boty, wszystko czarne niczym
bezgwiezdne nocne niebo.
– Jestem Alicja, panie. – Z rozmysłem dygnęła nisko, dwornie, zakładając, e dobre maniery
nikomu nie przynoszą ujmy. Kiedy uniosła głowę, zobaczyła,
zafascynowany. – Posłaliście po mnie, panie?
– Juści, pani. Zechciejcie się zbli yć. Zamienimy kilka słów. – Nie była to prośba. – Macie,
jak rozumiem, coś, co nale y do mnie.
Czekała na tę chwilę. Wyprostowała się i powoli ruszyła pomiędzy długimi rzędami stołów
biesiadnych, próbując przywołać na pamięć wszystko, co zasłyszała o Hugonie w ostatnich trzech
dniach.
Wątłe to były i wcale nie zadowalające informacje, w najlepszym razie zrodzone z pogłosek
i legendy. Gdyby tylko więcej zasłyszała, wiedziałaby, jak się obejść z tajemniczym rozmówcą. Z
braku czasu musiała jednak zadowolić się tym, co opowiadano sobie we wsi i na zamku stryja.
Pośród ciszy zalegającej wielką salę dało się słyszeć tylko szelest jej spódnic i trzask polan
na kominku. Atmosfera naładowana była lękiem i oczekiwaniem. Rzuciła krótkie spojrzenie
stryjowi, który siedział obok budzącego grozę gościa. Łysa czaszka lśniła potem.
Krępy, odziany w czyniącą go jeszcze grubszym tunikę koloru dyni, zdawał się niknąć w
cieniu Hugona. Pulchną, upierścienioną dłoń zacisnął na kuflu z piwem, ale nie pił.
Wiedziała, e wuj, zwykle hałaśliwy i rubaszny, dzisiaj truchlał ze strachu. Jej dwaj krzepcy
kuzyni, Gerwazy i Wilhelm, byli równie przera eni. Siedzieli sztywno przy niskim stole ze
wzrokiem utkwionym w Alicji. Czuła ich desperację i znała jej przyczynę. Naprzeciw nich zasiadali
ponurzy wojowie Hugona. Pochwy ich mieczy błyskały w
świetle
płomieni.
To Alicja miała ułagodzić Hugona. Od niej zale ało, czy dzisiejszego wieczoru poleje się
krew.
Nie było dla nikogo tajemnicą, dlaczego Hugo Nieugięty przybywa do Lingwood Hall, ale
tylko mieszkańcy zamku zdawali sobie sprawę, e nie znajdzie tu tego, czego szuka. Sama myśl o
jego przewidywanej reakcji na tę wieść przyprawiała zebranych o dreszcz grozy.
Uradzono, e to Alicja wyło y Hugonowi, jak się sprawy mają. Przez ostatnie trzy dni, od
chwili kiedy rozeszła się wieść,
e ponury rycerz zło y im wizytę, Ralf w głos biadał nad
e Hugo patrzy na nią
nieszczęściem, które nad nimi zawisło, a które było wyłączną winą Alicji.
Ralf uparł się, e to ona musi wziąć na siebie cię ar przekonania Hugona, by nie szukał
pomsty na ich domu. Stryj był na nią wściekły, był te przera ony i miał ku temu powody.
3
Lingwood Manor niewielką posiadało załogę – zbieranina rycerzy i zbrojnych, którzy w
głębi duszy byli bardziej rolnikami ni wojownikami. Bez doświadczenia w robieniu bronią, nie
wyćwiczeni jak nale y, nie daliby rady odeprzeć ataku Hugona Nieugiętego, który wraz ze swoją
dru yną w mgnieniu oka obróciłby warownię w perzynę.
Nikogo nie dziwiło, e Ralf oczekiwał po swojej bratanicy, i weźmie na siebie trud
udobruchania Hugona. Odwrotnie, dopiero by się dziwowali, gdyby myślał inaczej.
Znali Alicję i wiedzieli, e nie traci łatwo rezonu, nawet w obliczu legendy.
Przy swoich dwudziestu i trzech latach była kobietą kierującą się własnym rozumem i bez
zbędnych ceregieli dawała to odczuć innym. Wiedziała, e jej stanowczość nie w smak była
stryjowi. Wiedziała te , e za jej plecami rozpowiada o jej przebiegłości, ale w oczy był słodki,
zwłaszcza kiedy trzeba mu było jej naparów przynoszących ulgę w bólach kości.
Chocia Alicja miała się za osobę rezolutną, nie była na tyle zadufana, by nie zdawać sobie
sprawy, przed jakim staje niebezpieczeństwem. Rozumiała przy tym, e razem z przybyciem
Hugona trafia się jej okazja nie do pogardzenia. Musi ją wykorzystać albo razem z bratem utknie na
zawsze w Lingwood Hall niczym w potrzasku. Zatrzymała się u szczytu stołu i spojrzała na
mę czyznę zasiadającego na dębowym rzeźbionym krześle, najokazalszym w całym domostwie.
Powiadano, e Hugo Nieugięty nie był zbyt urodziwy w pełnym
świetle,
ale dzisiaj, w półmroku
rozpraszanym tylko blaskiem płomieni, jego rysy zdały się iście diabelskie.
Ciemne włosy, czarniejsze od chalcedonu, były zaczesane do tyłu. Oczy o dziwnej barwie
złocistego bursztynu rozświetlała bezlitosna przenikliwość. Łatwo pojąć, dlaczego zdobył sobie
miano Nieugiętego. Alicja zrozumiała natychmiast, e tego człowieka nic nie powstrzyma przed
wzięciem tego, czego chciał. Dreszcz ją przebiegł, ale nie zachwiała się w
śmiałości.
ałuję, eście nie chcieli z nami wieczerzać, lady Alicjo – powiedział Hugo powoli. –
Mówiono mi, e doglądaliście przygotowań w kuchni.
– Juści, panie. – Posłała mu jeden ze swoich najbardziej zniewalających uśmiechów,
odnotowując zarazem drobny fakt tyczący Hugona: ceni sobie dobrze przyrządzone jadło.
Wiedziała, e wieczerza nie mogła przynieść jej ujmy. – Mam nadzieję, eście zjedli ze smakiem?
– Ciekawe pytanie. – Hugo przez moment zdawał się je rozwa ać, jakby tyczyło kwestii
filozofii czy logiki. – Jadło dobre i rozmaite. Wyznaję, em się nasycił.
Uśmiech zniknął z twarzy Alicji. Zaniepokoiły ją starannie wywa one słowa i oczywisty
brak pochwały. Spędziła w kuchni wiele godzin, doglądając przygotowań do biesiady.
– Rada jestem, eście nie doszukali się adnej ohyby w jadle, panie – powiedziała i kątem
oka dojrzała, e stryj mruganiem daje jej znaki, i przybrała nadto kwaśny ton.
– Nie, wszystko było jak trzeba – zgodził się Hugo. – Aliści przyznać muszę, e człowiek
zawsze myśli o truciźnie, kiedy osoba doglądająca strawy sama nie siada do stołu.
4
– Trucizna? – Alicja nie posiadała się z oburzenia. – Myśl ta dodaje pieprzu biesiadzie, czy
nie?
Ralf podskoczył, jakby Hugo dobył miecza z pochwy. Słu ba jęknęła ze zgrozy. Zbrojni
poruszyli się niespokojnie na ławach. Kilku rycerzy zło yło dłonie na rękojeściach mieczy.
Gerwazy i Wilhelm mieli takie miny, jakby za chwilę mogły chwycić ich nudności.
– Nie, panie – wymamrotał Ralf pospiesznie. – Zapewniam, nie ma najmniejszych
powodów, by podejrzewać moją siostrzenicę o chęć otrucia was. Klnę się na mój honor, nie
uczyniłaby czegoś podobnego.
– Skoro nadal tu siedzę, po smacznej wieczerzy, gotów jestem się z wami zgodzić –
przytaknął Hugo. – Nie mo ecie się przecie dziwić mojej czujności w tej cyrkumstancji.
– A có to za cyrkumstancja, panie? – za
ądała
uściślenia Alicja.
Zobaczyła, e zdesperowany Ralf, słysząc, jak siostrzenica od opryskliwego tonu przechodzi
do otwarcie nieprzyjaznego, z przera enia zacisnął powieki. Nie jej wina, e rozmowa zaczęła się
od zgrzytliwej nuty. To Hugo uderzył w taki ton, nie ona.
Widział kto, trucizna! W głowie by jej taka myśl nie postała. Sporządziłaby któryś z
trujących wywarów matki tylko w ostateczności, gdyby wiedziała, e Hugo jest bezrozumnym,
okrutnym brutalem, ale nawet wtedy, myślała coraz bardziej poirytowana, by go nie zgładziła.
U yłaby jakiejś nieszkodliwej mikstury, od której on i jego ludzie, senni lub zdjęci nudnościami,
tak by osłabli, e odeszłaby ich myśl o mordowaniu.
Hugo bacznie przyglądał się Alicji. Wreszcie, jakby czytał w jej myślach, wykrzywił lekko
usta w uśmiechu pozbawionym wszelkiego ciepła,
świadczącym
jedynie o chłodnym rozbawieniu.
– Macie mi za złe,
em przezorny, pani? Niedawno się zwiedziałem,
e studiujecie
staro ytne teksty, a wiadomo dobrze, e staro ytni celowali w truciznach. Na domiar wasza matka
znała się wybornie na tajemniczych ziołach.
– Jak
śmiecie,
panie? – W Alicję wstąpiła furia. Wszelka myśl o tym, by obejść się z tym
człowiekiem ostro nie, zniknęła w jednej chwili. – Jestem uczoną, a nie trucicielką. Studiuję tajniki
filozofii naturalnej, nie czarną magię. Moja matka zaś była biegłą w herbalistyce uzdrowicielką.
Nigdy nie u yła swych umiejętności na czyjąś zgubę.
– Rad to słyszę.
– Ja te nie zajmuję się mordowaniem ludzi – mówiła Alicja porywczo. – Nawet wtedy, gdy
są to niewdzięczni i grubiańscy goście, tacy jak wy, panie.
Ralf a szarpnął dłonią z kubkiem piwa.
– Na miłość boską, Alicjo, bądź e cicho!
Puściła mimo uszu jego słowa. Patrzyła na Hugona spod spuszczonych powiek.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin