Autor Konrad T. Lewandowski
Tytul Pacykarz
Z NF 394
Motto
Król, mając wielkie upodobanie w muzyce, częste
miewał koncerty, na których znajdowałem się
postawiony w pudle moim, lecz huk był tak wielki,
iż nie mogłem poznawać tonów. Upewniam, że wszystkie
trąby i kotły wojska królewskiego, umieszczone
tuż przy uszach, nie narobiłyby takiego hałasu jak
ta muzyka.
Jonathan Swift, Podróże Guliwera
(tłumacz bezimienny, uzupełnienia
Jan Kott, Iskry, 1953 r.)
Film był kręcony amatorską, ale dobrej klasy kamerą
wideo. Ostrość regulowała się błyskawicznie przy każdej
zmianie planu. Spiker mówił, że zdjęcia te wykonano z
dziewiątego piętra północnej ściany hotelu Marriott. Autorem
był znudzony gość, któremu przyszła ochota sfilmować ludzi
kręcących się po hali głównej Dworca Centralnego w
Warszawie.
Tłum przelewał się we wszystkich kierunkach. Chwilami
tworzyły się w nim wyraźne nurty, strugi, zawirowania oraz
strefy martwe. Żywa magma drgała i kipiała podporządkowana
statystyce i prawom Chaosu, w który zlało się tysiące
konkretnych dróg i celów. Niektórzy z przechodzących
przystawali i zadzierali głowy, by popatrzeć na sufit. W
kilku przypadkach autor filmu uwiecznił ten fakt na
zbliżeniach. Spiker wyjaśnił, że trzy miesiące temu strop
hali głównej wyłożono opalizującą, śnieżnobiałą wykładziną z
metalplastu i że dyrekcja Dworca Centralnego była bardzo
dumna z tej inwestycji.
W następnym momencie obraz zamarł, a potem zaczął
przesuwać się w zwolnionym tempie, klatka po klatce. Mimo to
widać było, że szybkość rejestracji nie nadążyła za biegiem
wydarzeń. W narożnikach hali pojawiły się cztery oślepiające
błyski. Na kolejnej klatce wybuchy zlały się w jeden ognisty
pierścień, który ciasno opasał skamieniały tłum na środku
hali. Na trzecim ujęciu pękające, szklane ściany dworca
straciły przejrzystość, a na czwartym już ich nie było.
Pierścień rozżarzonych gazów rozwinął się na kształt
cyklonu, a porwani przez podmuch ludzie wisieli zawieszeni
pomiędzy podłogą a sufitem. Piąta klatka znów była nieostra.
Fala uderzeniowa dotarła właśnie do ściany Marriotta i przed
obiektywem kamery pojawiła się nagle zasłona z zawieszonych
w powietrzu odłamków szyby. Obraz uciekał w górę, w bok i w
dół. Dopiero teraz z głośnika telewizora wydobył się
stłumiony grzmot detonacji. Zaraz potem głos spikera
poinformował, że poważnie poraniony odłamkami szkła autor
filmu zdołał jednak wstać z podłogi, podnieść kamerę i
wrócić do okna.
Na ekranie znów pojawił się obraz Dworca Centralnego i
fragmentu Alej Jerozolimskich, na których z łomotem i
piskiem narastał gigantyczny karambol. Na chodnikach leżały
dziesiątki ciał. W budynku dworca, zredukowanym do dachu i
żelbetowego szkieletu, kłębił się dym. W powietrzu fruwały
tablice reklamowe. Jedna z nich, wyjątkowo duża, wywinęła
efektowne salto i lotem koszącym runęła prosto na przystanek
tramwajowy. Kamera podążyła za nią. Tablica zerwała przewody
trakcyjne, wykarczowała ogłupiałych ludzi i zatrzymała się
na barierce ochronnej, nieruchomiejąc napisem do góry. Plan
ogólny zawęził się przechodząc w zbliżenie. Po chwili cały
ekran telewizora wypełniły czerwono-czarne litery
Używaj pasty
SUPERWAPŃ
w miejsce brakujących zębów
wyrosną Ci
STALAKTYTY!
Trwało to co najmniej dwie sekundy. Nie ma co! Wymyślili
niezłą metodę reklamy paradoksalnej! Kiedy znów pojawiła się
obłudnie zafrasowana gęba spikera, dziabnąłem palcem w
pilota z taką siłą, że omal nie przebiłem go na wylot. Ekran
zgasł.
Redakcja tygodnika Obleśne Nowinki mieściła się na
drugim piętrze kanciastego, socrealistycznego gmaszydła w
śródmieściu Warszawy. Minąłem naburmuszonego służbowo
portiera i pognałem na górę przeskakując po dwa stopnie. W
sekretariacie zastałem tylko Mirka, zastępcę sekretarza
redakcji.
- Cześć! Jest Elka - wyjąłem z teczki przeznaczoną na
dziś głupawkę.
- Cześć. Siedzi w pokoju redaktorów. Grają w skojarzenia
- Miras wyciągnął rękę po tekst. - O czym to - rzucił okiem
na tytuł.
- Historyjka o psie, który zaraził się wirusem
komputerowym i zaczął żreć dyskietki - wyjaśniłem. - Kto
prowadzi w tym miesiącu
- W konkursie na najbardziej odlotowy pomysł - spytał
Miras.
- No przecież, że nie w turnieju poetyckim czytelników! -
burknąłem.
- Nadal Baśka - odparł - jak dotąd nikt jej nie przebił.
- Za ten reportaż o bimbrze pędzonym w podziemiach
szpitala z moczu chorych na cukrzycę - upewniłem się.
Miras skinął twierdząco.
- Dobra, lecę do Elki. Trzym się!
Pokój redaktorów znajdował się na końcu korytarza.
Podchodząc do drzwi, usłyszałem wyraźnie
- Etrusek!
- Marchewka!
Wpakowałem się do środka.
- Czołem wszystkim! - Cała ekipa siedziała w koło z
notatnikami na kolanach. Elka - sekretarz redakcji - stała
oparta o parapet. Jak zwykle kierowała burzą mózgów.
- Antarktyda! - rzuciłem od progu.
- Dinozaury! Mam!! - krzyknął Rychu. - Sensacja
archeologiczno-paleontologiczna! Etruskowie polowali na
Antarktydzie na dinozaury! Naukowcy milczą, bo nie chcą
pisać od nowa wszystkich podręczników.
- Może być - Elka bez entuzjazmu naskrobała coś w swoim
kajeciku. - Kiedy tekst
- Przyniosę w poniedziałek.
- O kij, teraz przydałoby się coś o UFO. Dawno nie
dawaliśmy nic na ten temat. - UFO! - powtórzyła.
- Kometa! - zawołała Baśka.
- Średniowiecze!
- Czarownice!
Inkwizycja! Mam! - oznajmiłem. - Ufoludek schwytany i
torturowany przez Świętą Inkwizycję. Protokół z
przesłuchania odnaleziony w XVI-wiecznym archiwum.
- Doskonale! - Elka dopiero teraz spostrzegła moją
obecność. - Dasz radę na pojutrze
- Nie ma sprawy.
- A! Jeszcze jedno! Zapomniałabym. Naczelny chce z tobą
mówić.
- Naczelny Ze mną - mruknąłem zaskoczony i odruchowo
zabrałem się za rachunek sumienia.
- Prosił, żebyś przyszedł, jak tylko się pojawisz.
Prosił - to już lepiej. Położyłem dłoń na klamce. - No
to idę.
Na korytarzu dogoniły mnie słowa Elki
- Słuchajcie, jeszcze jeden tekst o dupie i możemy
zamykać numer!
Bulwiasty fotel w gabinecie szefa zapadł się pode mną z
dyskretnym westchnieniem. Naczelny zaatakował bez wstępów
- Chciałbym, żebyś zajął się masakrą na Centralnym.
- Jaką masakrą - spojrzałem na niego zbity z tropu.
Dopiero po chwili skojarzyłem, o co mu może chodzić.
- Ma pan na myśli tę reklamówkę, szefie
- Jaką reklamówkę! - teraz on popatrzył na mnie jak na
wariata.
- No, tej pasty do zębów, od stalaktytów w gębie -
wyjaśniłem.
Zatrzepotał gwałtownie powiekami. Na jego twarzy pojawiły
się równocześnie wyraz słupienia i grymas świadczący o
intensywnym myśleniu.
- Tomaszewski, do cholery! Na jakim ty świecie żyjesz! -
wybuchnął po chwili. - To było naprawdę!
Przyjąłem to z kamienną twarzą. Nie o takich rzeczach
rozmawiało się w Obleśnych Nowinkach ze śmiertelną powagą.
Podstawowa zasada brzmiała Bujać to my, ale nie nas!
Redaktor, który dał się nabrać i uwierzył w pomysł kolegi,
musiał potem z paczką Nowinek w zębach obejść na
czworakach wszystkie pokoje redakcyjne.
Naczelny natychmiast odgadł, o czym myślę.
- Co z tobą - zaczął trochę spokojniej. - Gazet nie
czytasz Radia nie słuchasz
- Wolę słuchać własnych myśli, szefie. Mam z tego więcej
pożytku. A co do gazet, to całkowicie wystarcza mi, że
pisuję dla jednej z nich...
Machnął ręką, po czym bez słowa wyciągnął Wyborczą,
Rzeczpospolitą, Życie Warszawy i parę innych dzienników.
We wszystkich na pierwszych stronach było to samo. Coś
ścisnęło mnie w dołku, a potem pod mostkiem rozpłynęła się
fala przenikliwego chłodu. Zdjęcia i kobylaste tytuły
zawirowały mi przed oczami. Opanowując drżenie rąk zebrałem
gazety i odłożyłem je na biurko.
Naczelny odczekał z pół minuty pozwalając mi trochę
ochłonąć.
- Chcę żebyś zajął się sprawą - powtórzył. - To była
robota psychopaty.
Wziąłem się w garść.
- Dobra, szefie - oznajmiłem spostrzegając, iż nagle
zachrypłem. - Jutro przyniosę tekst... - zastanowiłem się
przez chwilę. - Tytuł będzie Kosmita czy wysłannik
piekieł
Naczelny pokręcił przecząco głową.
- Nie. Nie chcę wymysłów. Chcę, żebyś za tym pochodził.
- Ależ szefie! Na tym temacie siedzą już całe tabuny
sępów z konkurencji. Nie ma sensu szarpać się o jakieś
ochłapy. Na dodatek to zabawa zupełnie nieopłacalna...
- Podwójna stawka.
- ...i chyba ryzykowna... - wskazałem wzrokiem stertę
gazet.
- Potrójna.
Zabrakło mi argumentów. Pozostało tylko ostatnie,
sakramentalne pytanie
- Dlaczego ja
- Bo potrafisz myśleć jak świr.
Interesujące spostrzeżenie. Ciekawe, czy powinienem czuć
się dowartościowany
- Skąd wiadomo, że to był czubek - spytałem zimno.
Chrypka minęła.
Naczelny podał mi pomięty świstek.
- Automatyczna wyrzutnia rozrzuciła te ulotki z dachu
Hotelu Forum trzy godziny po eksplozji na Centralnym -
powiedział. - To jego manifest artystyczny.
- Artystyczny - podniosłem wzrok.
- Przeczytaj.
Wbrew pierwszemu wrażeniu ulotka wydrukowana była bardzo
elegancką czcionką i na całkiem przyzwoitym papierze.
Marginesy ozdabiał ornament z fantazyjnie zazębiających się
kleksów. Ludzie! - stało w nagłówku. Po co wy właściwie
żyjecie Tłoczycie się na tej planecie, zużywacie tlen,
żarcie, surowce i przerabiacie to wszystko na góry gówien i
śmieci. Jaki to ma sens Zostaje po was tylko śmierdzący
syf! JA (obie litery były niezwykle kunsztownymi inicjałami)
sprawię, że pozostanie po was Piękno. Wydobędę je z waszych
bebechów, krwi i wymiocin. W zamian za waszą szmatławą
egzystencję stworzę z was Nieśmiertelne Dzieła Sztuki.
Bądźcie tworzywem w rękach GENIUSZA! Ostatnie słowo
zajmowało blisko jedną trzecią powierzchni kartki -
wszystkie litery tkwiły w takim gąszczu ozdobników i
świetlistych promieni, że trudno je było odczytać.
- Czy zdaniem tego faceta sterta rozszarpanych trupów to
dzieło sztuki - zapytałem.
- Niezupełnie - odparł Naczelny. - Chodzi o ludzi
rozsmarowanych przez podmuch na suficie hali głównej.
- Na tej nowej, bielutkiej wykładzinie - przypomniałem
sobie wypowiedź spikera.
- Właśnie! Tylko, że teraz jest to już rodzaj fresku...
Mam tutaj zdjęcie. Spójrz! - wyciągnął rękę.
Faktycznie; rozbryzgi krwi, limfy, kału, płynu mózgowo-
rdzeniowego i innych substancji znajdujących się na co dzień
wewnątrz człowieka utworzyły bardzo wyraźny rysunek.
Pierwszym rzucającym się w oczy kształtem była ekspandująca
promieniowo spirala, przypominająca z grubsza naszą
Galaktykę. Na tym tle zagęszczenia ciemniejszych niż inne
kleksów układały się w dziwnie znajomy zarys, który po
chwili rozpoznałem jako symbol JIN - JANG...
- O kurwa! - wyrwało mi się.
- No i... - mruknął Naczelny.
- Ależ szefie! To nie mogła być robota jakiegoś świra z
workiem plastyku. To jest...
- Zgadza się! - wpadł mi w słowo i dokończył za mnie
- ...idealnie wyliczone i dopracowane w najdrobniejszych
szczegółach. Policyjni spece od materiałów wybuchowych
twierdzą, że eksplozje w rogach hali nastąpiły w ściśle
określonej kolejności i były tak ukierunkowane, aby utworzyć
wirujący podmuch, przez pierwsze milisekundy kierujący się
do wnętrza hali. Siłę wybuchów dobrano tak, aby nie została
naruszona konstrukcja nośna dworca. Na dodatek, konfiguracja
tłumu w momencie eksplozji najprawdopodobniej nie była
przypadkowa...
- A więc on obserwował halę licho wie jak długo czekając,
aż ludzie ustawią się dokładnie z jego życzeniem - szepnąłem
na wpół do siebie. Zaczęła ogarniać mnie jakaś upiorna
fascynacja.
- Zgadza się - skinął głową Naczelny.
- A ten facet, który wszystko sfilmował, czy on...
- Raczej na pewno nie ma z tym nic wspólnego. W szpitalu
wydłubali z niego piętnaście deko szklanej stłuczki. Musiał
być jeszcze jeden, lepiej zabezpieczony obserwator.
- Ile właściwie było ofiar - bezwładnie zapadłem się w
głąb fotela. Naczelny też oklapł.
- Ponad pięciuset zabitych. Ile dokładnie, dotąd nie
podali, bo jeszcze nie udało się wszystkich pozbierać. Jedna
trzecia trupów nie kwalifikuje się do identyfikacji. W
szpitalach jest tysiąc rannych, z tego pół setki w stanie
beznadziejnym. Mniej więcej drugi tysiąc to opatrzeni
ambulatoryjnie.
Gwizdnąłem przez zęby.
- Co się dziwisz! - parsknął ze złością. - Odłamki szkła
doleciały do Mokotowa i Żoliborza. W promieniu półtora
kilometra wywaliło wszystkie szyby w oknach z widokiem na
Centralny. W Holliday Inn do recepcji wdmuchało trzy
samochody zaparkowane przed wejściem. Zresztą, cholera! Co
ja ci będę opowiadał! Rusz dupę i sam zobacz! Pół
Śródmieścia wygląda jak po... po... - zamilkł szukając
odpowiedniego określenia.
- Po artystycznym happeningu - dokończyłem za niego. -
Ciekawe, kto pierwszy powiedział, że Wielka Sztuka wymaga
ofiar...
- Przestań się zgrywać! Wciąż nie mogę pojąć, jak w tym
wszystkim uchował się ktoś tak nie zorientowany jak ty!
- To proste - wzruszyłem ramionami. - Reklamówek nie
oglądam z założenia. Telewizor włączyłem przez przypadek.
Taki małpi odruch, szefie, chwila nieuwagi, czerwony
przycisk i pstryk... Potem pomyślałem, że chcą mi wcisnąć
jakiś nowy kit do zębów, więc wyłączyłem. Resztę wieczoru
spędziłem na pisaniu, a rano przyjechałem od razu tutaj. W
czasie wybuchu brałem prysznic. A poza tym zgrywa to moja
reakcja obronna.
Naczelny westchnął z rezygnacją.
- Zastanawiam się, czy jest sens posyłać do tej roboty
kogoś, kto przy odrobinie szczęścia jest w stanie przeoczyć
koniec świata
- Ma pan całkowitą rację, szefie! - zawołałem z nagłą
nadzieją. - Przecież pan wie na ten temat pięć razy więcej
niż ja...
- Nic z tego - Naczelny od razu pozbył się wątpliwości. -
Nie wymigasz się. Twój stosunek do sprawy gwarantuje, że
będziesz działał inaczej niż wszyscy.
- Ale czego pan właściwie ode mnie chce!- warknąłem
rozeźlony.
- Naprawdę oryginalnego tekstu. To tyle, możesz iść.
- Zaczekaj! - zatrzymał mnie przy drzwiach. - Jeszcze
jedno... - skrzywił się z dezaprobatą. - Lepiej ci to
powiem, bo a nuż znów do ciebie nie dotrze. Krążą plotki, że
w Komendzie Głównej dostali anonimowe ostrzeżenie, że jeżeli
ktoś ośmieli się zniszczyć lub uszkodzić arcydzieło z sufitu
na Centralnym, to gdzieś w Polsce wyleci w powietrze
podstawówka z dziećmi, albo przedszkole, albo żłobek. W
praktyce oznacza to, że od tej chwili aż do czasu złapania
tego drania, Dworzec Centralny staje się filią Zachęty.
- Ten nasz młody XXI wiek staje się coraz bardziej
interesujący - sapnąłem. - Wiek Sztuki Totalnej...
- Obyś nie powiedział tego w złej chwili - Naczelny
odpukał pod blatem biurka. - Zmiataj stąd!
Na półpiętrze wpadłem na Jacusia. Jego okrągła japa
rozciągnęła się na mój widok od ucha do ucha.
- Cześć, Radek! - zawołał radośnie. - Ale bombę
znalazłem! Dosłownie! Trzy lata temu na Ukrainie
podpieprzyli z silosu rakietę wielogłowicową. Korpus
znaleziono potem całkiem wypatroszony, a piętnaście głowic
kamień w wodę! Wszystkie liczące się służby specjalne
wyłaziły z siebie i stawały obok. I nic! Dopiero teraz, po
trzech latach, informacje zaczęły przeciekać...
Popatrzyłem na niego bawolim wzrokiem. Jeszcze jeden
piroman! Na dodatek wcale nie miałem ochoty sprawdzać, jak
smakuje polietylenowa taśma, którą wiązano paczki Obleśnych
Nowinek.
- Trzeba by jedną taką pigułę spuścić w kiblu z wodą,
odczekać trochę i odpalić - rzuciłem pomysł. - Wyobrażasz
sobie, co by było W całym mieście wydmuchałoby z powrotem
gówna ze wszystkich klopów...
Dolna szczęka Jacusia przeszła gwałtownie w stan
spoczynku. Nie czekając, aż odzyska mowę, zbiegłem po
schodach i wyszedłem na ulicę. Po drugiej stronie jakiś
małolat kończył właśnie sprajować na murze napis HODUJCIE
ŁUPIEŻ. Na mój widok zwiał za róg. Jego strata. Dałbym mu
kasę na nową puszkę farby.
Wsiadłem do samochodu i poturlałem się do domu. A zatem
skończyły się dobre czasy, kiedy po wyprodukowaniu ośmiu
głupawek miesięcznie i odwiezieniu ich do redakcji, resztę
życia mogłem poświęcić na czytanie filozofów i innych uczonych
różności oraz na zabawę myślami. Teraz, z powodu tego durnego
tekstu będę musiał zdzierać zelówy łażąc po całym mieście...
Ale zaraz! - zreflektowałem się nagle. Był sposób, aby całe
to łażenie zredukować do minimum!
Zaraz po wejściu do mieszkania wywlokłem spod szafy
odbiornik radiowy kupiony onegdaj od jednego znajomego. Ów
znajomy z kolei przed laty wyhandlował ten sprzęt jako
radiopriomnik za trzy butelki spirytusu od sowieckiego
żołnierza z jednostki przeflancowywanej za Bug. Radyjko
miało irytująco dużo zakresów, pokręteł, skal i przycisków i
wyjątkowo trudno było dojść z nim do ładu, ale działało
...
md_rapid