Card_Orson_Scott_-_Szkatulka_(SCAN-dal_1056).rtf

(827 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl

ORSON SCOTT CARD

 

 

 

Szkatułka

(Przełożył Rafał Wilkoński)

 

 

SCAN-dal

 


Czas jest jak koń, co w sercu nam bieży,

Bez jeźdźca pędzi drogą na nocy rubieży.

Wallace Stevens

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla Russa i Tammy Howard Hughes (1905-197G) - Popularny amerykański przemysłowiec, lotnik i producent filmowy. Znany z tego, że w ostatnich latach przed śmiercią stał się zupełnym odludkiem, wiodąc niemal pustelniczy żywot.

Card

drogich przyjaciół i ukochanych krewnych,

za wierność jaka prowadzi was

po wyboistych i gładkich drogach życia.

PODZIĘKOWANIA

 

Po raz pierwszy od wielu lat napisałem całą powieść w domu. Tak więc każda strona jest świadectwem ogromnej cierpliwości mojej rodziny. Kristine i Emily czytały każdy rozdział ledwie tylko pierwsza, próbna wersja wypływała z drukarki, a Geoff także nie pozwalał zostawić się w tyle; faksy mruczały, kiedy Kathy Kidd w dalekim Sterling, w stanie Wirginia, każdego ranka odbierała i czytała owoc pracy poprzedniego wieczoru. Dziękuję całej waszej czwórce za wasze reakcje, które pomogły mi ocenić to, co napisałem i dowiedzieć się jak należy to poprawić.

Później kiedy pierwszy szkic powieści został ukończony, wielkiej pomocy udzielili mi inni, bardziej zaawansowani czytelnicy, przede wszystkim mój przyjaciel David Fox oraz mój wspaniały redaktor z wydawnictwa Harper, Eamon Dolan; również im chciałbym przekazać serdeczne wyrazy wdzięczności. Wszelkie wciąż istniejące niedociągnięcia tej powieści są najprawdopodobniej wynikiem uporu z jakim niejednokrotnie pozostaję głuchy na dobre rady.

Chciałbym także podziękować Kathleen Bellamy oraz Scottowi Allenowi za wspaniałą pracę w każdych okolicznościach. Dziękuję także Clarkowi i Kathy Kiddom za pokazanie mi DC oraz północnej Virginii.

Na koniec chciałbym wyrazić wdzięczność Charliemu, Benowi i Zinie za to, że zawsze przypominają mi radosne perypetie dzieciństwa.


Organy

 

Quentin Fears nigdy nie wyjawił rodzicom tego, co powiedziała mu jego siostra Lizzy zanim odłączyli ją od aparatów i pozwolili umrzeć.

Po wypadku, przez trzy dni Lizzy leżała w stanie śpiączki, a ciało dziewczynki ledwie było widoczne w kłębowisku przewodów, rurek, pomp, sond, przyrządów pomiarowych, kroplówek podających lekarstwa i substancje odżywcze, dzięki którym lekarze mogli utrzymać jej organy w dobrym stanie i pełnej gotowości do transplantacji, podczas gdy Mama i Tato zmagali się z pytaniem, czy ich córka naprawdę już nie żyje.

Nie można powiedzieć, że nie mieli wątpliwości. Pokazano im proste, równe, niczym nie zakłócone linie, obrazujące fale wysyłane przez mózg córki. Gdyby, zapewnili ich z szacunkiem lekarze, istniała jakakolwiek nadzieja, że w zabandażowanej głowie tli się choć iskierka życia, uczepiliby się tej nadziei ze wszystkich sił i zrobili wszystko co w ich mocy, aby dziewczyna odzyskała przytomność. Lecz nadzieja pozostała już tylko tym ludziom, których życie uratować mogły organy Lizzy i to tylko wtedy, jeśli zostaną pobrane zanim ich stan ulegnie pogorszeniu. Mama i Tato zalali się łzami, pokiwali smutno głowami i uwierzyli.

Ale jedenastoletni Quentin nie wierzył lekarzom. Wiedział, że Lizzy żyje. Widział ogromny siniak wystający spod bandaży, ciemną plamą otaczający jej oczy, widział jak powiększa się przez trzy dni, podczas gdy jego siostra wciąż nie wychodziła ze śpiączki i wiedział, że jest żywa. U zmarłych siniaki nie zmieniają się w taki sposób. Dłonie Lizzy były ciepłe i można było nimi bez trudu poruszać. Zmarli mają ręce zimne i sztywne. A któż mógł z całą pewnością stwierdzić, że nie istnieją bardziej utajone oznaki życia niż elektryczne impulsy wysyłane przez mózg?

- Quen dobrze rozumie co to jest śmierć mózgowa - powiedział Tato jednemu z lekarzy, późnym popołudniem pierwszego dnia śpiączki. Mówił cicho, myśląc być może, że Quentin zasnął. - Nie musicie tłumaczyć mu wszystkiego, tak jakby nic nie wiedział.

Doktor wyszeptał coś jeszcze ciszej. Być może na początku były to przeprosiny, ale już pod koniec coraz bardziej przypominało to prośbę, wątpliwość, żądanie.

Cokolwiek oznaczały słowa lekarza, Tato odpowiedział:

- Syn i córka byli bardzo do siebie przywiązani.

- Jesteśmy do siebie przywiązani - poprawił szeptem Quentin.

Małe słówko. Przejęzyczenie. Ale oznaczało, że Tato już się poddał. W jego myślach Lizzy była już martwa.

Mężczyźni wyszli na korytarz, aby kontynuować rozmowę. Takie sytuacje zdarzały się coraz częściej przez następne kilka godzin i dni. Quentin wiedział, że dorośli na zewnątrz spiskują, jak się go pozbyć. Wiedział, że za każdym razem, gdy któraś z osób zwracała się do niego, robiła to właśnie w takim celu. Byli u niego Dziadek i Babcia Fears, a potem Nanny Say, mama Mamy, ale wszystkie rozmowy kończyły się tak samo.

- Chodź do domu, kochanie, pozwólmy Lizzy odpocząć.

- Chcecie powiedzieć, pozwólmy by ją zamordowano.

Wtedy wszyscy z płaczem wybiegali z pokoju, a Tato i Mama wchodzili do środka i wybuchała kolejna kłótnia, podczas której Quentin spoglądał im prosto w oczy i mówił - nie krzyczał, gdyż parę lat wcześniej dowiedział się właśnie od Lizzy, że jeśli będzie krzyczał, dorośli natychmiast zaczną go traktować jak dziecko i nigdy nie wzbudzi w nich szacunku - więc spoglądał im prosto w oczy i mówił dokładnie to, co należało powiedzieć by ich powstrzymać, zmusić do wyjścia z pokoju i pozostawienia Lizzy żywej na łóżku, przy którym wciąż pełnił straż.

- Jeśli naszpikujecie mnie jakimiś lekami, jeśli wywleczecie mnie stąd, jeśli zamordujecie ją gdy zasnę, będę was nienawidził do końca życia. I nigdy, nigdy, nigdy...

- Rozumiemy co masz na myśli - przerwał mu Tato głosem zimnym jak lód.

- ...nigdy, nigdy, nigdy, nigdy, nigdy...

- Proszę cię, przestań, Quen - błagała Mama.

- ...nigdy wam tego nie wybaczę.

Po ostatniej takiej scenie, na trzeci dzień po przyjeździe do szpitala, Mama ze łzami w oczach wypadła na korytarz, gdzie jej własna mama również płakała po tym, co sama usłyszała od Quentina. Tato został z nim sam w pokoju Lizzy.

- Tobie już wcale nie chodzi o Lizzy - powiedział Tato. - Chcesz po prostu postawić na swoim. Ale w tym wypadku nie uda ci się postawić na swoim, Quentinie Fears, ponieważ nie ma nikogo na całym bożym świecie, kto mógłby udzielić ci takiej mocy. Twoja siostra umarła. Ty żyjesz. Twoja mama i ja żyjemy. Chcielibyśmy wyprawić pogrzeb naszej małej córeczce. Chcielibyśmy zachować ją w pamięci taką, jaką była, a nie taką, jaką widzimy ją teraz. A w czasie gdy będziemy ją opłakiwać, chcielibyśmy mieć przy sobie naszego syna. Lizzy wiele dla ciebie znaczyła. Być może wydaje ci się, że była dla ciebie wszystkim i jeśli pozwolisz jej odejść, nie zostanie ci absolutnie nic. Ale tak naprawdę, to coś ci jednak zostanie. Twoje życie. A Lizzy na pewno nie chciałaby, żebyś...

- Nie mów mi czego Lizzy by chciała, a czego nie - przerwał mu Quentin. - Jednego jestem pewien: na pewno chciałaby żyć.

- Czy myślisz, że twoja mama i ja byśmy tego nie chcieli? - Ledwie słyszalne słowa Taty uwięzły mu w gardle i łzy zakręciły się w oczach.

- Wszyscy, prócz mnie, chcą żeby umarła.

Quentin dostrzegł, że Tato ledwie zdołał się powstrzymać, żeby go nie uderzyć i nie wyładować na nim swojej złości. Zamiast tego wyszedł z pokoju trzasnąwszy drzwiami. Quentin znów został sam obok Lizzy.

Rozpłakał się z twarzą wtuloną w dłoń siostry, czując jej ciepło pomimo wbitej tuż obok igły, przez którą do żył kapał jakiś płyn, pomimo plastra przytrzymującego igłę, pomimo metalicznego chłodu krawędzi łóżka, o którą opierał czoło.

- O Boże - szeptał do siebie. - O Boże.

Nigdy tak nie mówił, albo przynajmniej nie w ten sposób, w jaki robiły to inne dzieciaki. “O Boże", kiedy zawodnik przeciwnej drużyny zalicza wszystkie cztery bazy po jednym uderzeniu. “O Boże", kiedy ktoś palnie coś naprawdę głupiego. “O Jezu", kiedy ktoś uderzy się w głowę. Quentin był wychowywany inaczej. Jego rodzice nigdy nie przeklinali, nawet w najłagodniejszy sposób, nigdy też nie używali słów “Bóg" ani “Jezus", jeśli rozmowa nie dotyczyła religii. Tak więc, kiedy z ust Quentina wydobyły się owe słowa, nie był to zwykły okrzyk, jaki często zdarzał się jego przyjaciołom. To musiała być modlitwa. Ale o co się modlił? Czy mówił: Boże, pozwól jej żyć? Czy wierzył w taką możliwość? To byłoby jak opowieść ze szkółki niedzielnej: Jezus mówiący do Jaira: “Dziewczynka nie umarła, ona tylko śpi"? Nawet w tamtej opowieści, owe słowa zostały brutalnie wyśmiane.

Quentin nie był Jezusem i wiedział, że nie modli się o to, by jego siostra zmartwychwstała. Być może chciałby, ale byłaby to głupia modlitwa, ponieważ to, o co prosił, nie mogłoby zostać spełnione. O co więc się modlił? O zrozumienie? Co chciał zrozumieć? Quentin wszystko rozumiał: Mama i Tato poddali się, lekarze poddali się, wszyscy prócz niego poddali się. Ponieważ wszyscy “rozumieli". Quentin wcale nie chciał rozumieć.

Quentin chciał umrzeć. Nie umrzeć “także", ponieważ nie dopuszczał do siebie myśli o tym, że Lizzy umiera, a już tym bardziej myśli o tym, że już nie żyje. Chodziło mu o pewnego rodzaju wymianę. Boże, pozwól żebym to ja umarł zamiast niej. Ułóż mnie na tym łóżku, a jej pozwól wrócić do domu z Mamą i Tatą. Niech to mój beznadziejny stan skłoni ich do poddania się. Niech mnie odłączą od aparatów. Mnie, nie Lizzy.

I wtedy ujrzał ją jak we śnie. Przypomniał sobie żywą. Nie taką, jak wyglądała jeszcze parę dni temu: piętnastolatkę, którą w sobotni poranek jej przyjaciółka Kate zabrała na przejażdżkę samochodem, mimo że żadna z nich nie miała jeszcze prawa jazdy, a potem Kate zjechała samochodem na bok i uderzyła w drzewo, a jedna z gałęzi dostała się do środka przez otwarte okno po stronie pasażera, niczym palec boży, dwadzieścia cali kory i liści przeszło na wylot przez głowę Lizzy, podczas gdy Kate siedziała obok cała i zdrowa jeśli nie liczyć krwi i mózgu Lizzy skapujących z listków na jej ramię. W swoim śnie Quentin nie ujrzał Lizzy ubierającej się w sukienki, umawiającej się z chłopakami na randki i trzymającej komplet do makijażu po swojej stronie umywalki. Quentin zobaczył dawną Lizzy, swojego najlepszego kumpla, Lizzy, której ciało było równie płaskie jak ciało chłopaka, Lizzy, która była jednocześnie jego bratem i siostrą, jego nauczycielką i powierniczką. Lizzy, która zawsze wszystko rozumiała, która zawsze w porę zdołała go ostrzec przed popełnieniem najbardziej idiotycznych błędów, dzięki której wszystko wydawało się bezpieczne, jeśli tylko było się wystarczająco bystrym i ostrożnym. Lizzy na deskorolce, uczącą go wchodzić na niej po schodach na ganek i mówiącą: “tylko uważaj, bo jak Mama cię zobaczy to dostanie histerii; ona myśli, że każda fajna zabawa może nas zabić".

To niestety okazało się prawdą, Lizzy. Nie wiedziałaś wszystkiego. Nie pozjadałaś wszystkich cholernych rozumów, prawda? Nie wiedziałaś, że trzeba uważać, aby jakaś gałązka nie dostała się do wnętrza samochodu przez otwarte okno i nie przewierciła ci głowy. Ty idiotko! Ty głupia idiotko...

- Daj sobie siana - powiedziała Lizzy.

Nie otworzył oczu. Nie chciał wiedzieć, czy słowa te wypowiadały usta jego prawdziwej siostry, zakryte ciężkim bandażem, czy też mówiła to Lizzy z jego snu.

- Wcale nie wyszłam na idiotkę. Po prostu, takie rzeczy czasem się zdarzają. Czasem zdarza się, że jest jakiś samochód i jakaś gałąź, które muszą natknąć się na siebie, i jeśli gdzieś w miejscu ich zetknięcia znajdzie się głowa, to po prostu przykra sprawa.

- Kate nie powinna była siadać za kierownicą nie mając prawa jazdy.

- No proszę, nie przyszło ci do głowy, mój geniuszu, że zdążyłam już dojść do podobnych wniosków? Jak myślisz, cóż innego mogę robić leżąc na tym łóżku, prócz przypominania sobie w kółko wszystkich chwil, w których mogłam odmówić Kate? Więc posłuchaj mnie dobrze, żebyś nie ważył się jej winić, ponieważ wystarczyło żebym powiedziała “nie" i nigdy nie wsiadłybyśmy do tego samochodu. Pojechałyśmy na przejażdżkę, dlatego że ja miałam na to równie wielką ochotę jak ona i możesz być pewny, że Kate czuje się teraz wystarczająco okropnie, więc nie radzę ci kiedykolwiek robić jej wyrzutów. Czy Cretin Quenkacz wszystko zrozumiał?

Quentin nie miał wcale ochoty na wysłuchiwanie połajanek. Rozpętał straszliwą wojnę, aby uratować życie swojej siostry i ostatnią osobą, o którą się martwił, była Kate.

- I tak nie mam zamiaru nigdy więcej się z nią widywać.

- Jeśli tego nie zrobisz, pomyśli sobie, że ją obwiniasz!

- Nic mnie nie obchodzi co ona sobie pomyśli, Lizzy! Chcę cię mieć z powrotem, nie rozumiesz?

- Hej, Tin, to akurat niemożliwe. Mój mózg już umarł. Wszystkie światła zgasły. To ciało jest puste. Mnie już nie ma. Wykorkowałam. Odwaliłam kitę.

Nie chciał tego słuchać.

- Ty... przecież... żyjesz.

- A, pewnie. Niezły dowcip.

- Oni chcą cię zabić, Lizzy. Mama i Tato, i lekarze. Dziadek, Babcia i Nanny Say też. Chcą cię odłączyć od całego sprzętu, a potem wyciąć ci nerki, oczy, serce i płuca.

- Masz na myśli moje flaki.

- Zamknij się!

- Moje podroby.

- Zamknij się, mówię ci!

Czy nie wiedziała, że to wcale nie żarty? Chodziło o kwestię życia i śmierci, a ona wciąż dowcipkowała, jakby wszystko nie miało najmniejszego znaczenia.

- To ma ogromne znaczenie - powiedziała. - Po prostu próbuję cię rozweselić. Próbuję ci pokazać, że tak naprawdę wcale nie odeszłam.

- Powiedz to im, nie mnie. Jeśli za chwilę powiadomię ich, że ze mną rozmawiałaś, jak nic zamkną mnie w wariatkowie.

- A mnie pokroją na kawałeczki, ha-ha-ha, he-he-he...

- Przestań!

- Tin, ja jestem tu, a nie tam, nie ma mnie w tamtym ciele. Ja jestem tutaj.

Ale on nie miał zamiaru spoglądać w górę. Nie chciał zobaczyć tego, co chciała mu pokazać.

- No dobra, niech ci będzie. Jesteś najbardziej upartym bachorem, jaki kiedykolwiek został poczęty przez mężczyznę i niewiastę. Doprowadzasz Mamę i Tatę do białej gorączki! Masz kit, masz kit, masz kit?

Znał dobrze odpowiedź przewidzianą przez ich wspólnie ułożony rytuał.

- Mam kit, mam kit, mam kit.

- To git, to git, to git - zakończyła z chichotem.

- Oni chcą cię zabić.

- Moje ciało już na nic mi się nie przyda, Tin. Wiesz o tym dobrze. Ale nawet gdy je zabiorą i pochowają, lub zrobią z nim cokolwiek innego, wciąż będę tutaj.

- Jasne, będziesz przychodzić do mnie i codziennie ze mną rozmawiać, co nie?

- A więc o to ci chodzi, Tin? Tego właśnie chcesz? Chcesz mieć mnie cały czas pod ręką, jak jakieś wypchane zwierzątko albo maskotkę?

- Mama i Tato powinni zrobić wszystko, żeby cię uratować! - W tym właśnie tkwił cały problem. Mama i Tato nie powinni byli tak szybko uwierzyć lekarzom. Zbyt szybko.

- Posłuchaj mnie, Tin. Czasami Mama i Tato to jedyne osoby, które najlepiej wiedzą kiedy ich dziecko ma umrzeć.

- To najbardziej pomylona, najgłupsza i najbardziej przerażająca rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałem! Rodzice nigdy nie chcą, żeby ich dzieci umierały!

- To nie oni ustawili drzewo. To nie oni wjechali na nie samochodem. To nie oni wsadzili mnie do samochodu. To nie oni wsadzili mnie do tego łóżka. Sama to wszystko zrobiłam, Tin, albo los, albo przeznaczenie, albo Bóg, chociaż nic mi o tym nie mówił. Jedyny wybór, jaki im zostawiłam to ten, czy moja śmierć będzie całkowicie bezsensowna, czy nie. Daj im chwilkę wytchnienia.

- Nigdy im nie wybaczę.

- Wtedy ja nigdy nie wybaczę tobie.

- Niby czego?

- A tego, że trzymasz mnie tak uwiązaną do ciała, Tin. Wtedy nie mógł się dłużej powstrzymać. Otworzył oczy. Ale jej nie było. Nie było nikogo, prócz znieruchomiałego ciała leżącego na łóżku, oddychającego za pomocą maski. Nie słyszał już jej głosu.

Wstał i słaniając się na nogach podszedł do drzwi. Czy wciąż drżały po tym jak ojciec zatrzasnął je za sobą? Wyszedł z pokoju. Zobaczył wszystkich jak wpatrują się w niego zaskoczeni: Tato, Mama, Babcia, Dziadek, Nanny Say i trzech głównych lekarzy. Jeden z lekarzy trzymał w ręku strzykawkę. Quentin wiedział po co - chcieli wstrzyknąć mu coś na uspokojenie, żeby móc go wyciągnąć na zewnątrz. Cóż, spóźnili się. Lizzy sama wywaliła go z pokoju.

- Dalej, możecie już iść ją zabić - powiedział Quentin. Następnie obrócił się do nich plecami i ruszył korytarzem w stronę wind.

Ojciec przyszedł do samochodu, aby z nim porozmawiać, zanim pobrano organy Lizzy. Podczas tej rozmowy Quentinowi puściły nerwy; rozpłakał się, wyznał, iż wie, że Mama i Tato wcale nie chcieli zabić Lizzy, że ona już od dawna nie żyła i mogą sobie zabierać jej organy. Odwołał wszystkie swoje wcześniejsze słowa o tym, że nigdy im nie wybaczy i spytał ojca, czy może poczekać na nich w samochodzie i nie rozmawiać z dziadkami, ani z nikim spośród tamtych lekarzy i pielęgniarek, którzy z pewnością nie będą w stanie ukryć triumfu, słyszalnego w ich głosach i widocznego na ich twarzach, czego on nie potrafiłby znieść.

- Nikt nie ma żadnych powodów do triumfu - powiedział Tato.

- Pewnie nie - odparł Quentin, starając się dobrać takie słowa, jakie Tato chciałby usłyszeć. - Pewnie to tylko ulga.

To Tacie wystarczyło.

- Tak właśnie myślę, Quenie. Ulga. - Tato pochylił się, objął go ramieniem i pocałował w czoło. - Kocham cię, synku. Kocham cię za to, że tak długo wytrwałeś przy twojej siostrze. A także za to, że w porę się wycofałeś.

Quentin pozostał sam w samochodzie do chwili, gdy ciało jego siostry umarło. Nigdy nikomu nie powiedział o tym, że Lizzy przyszła do niego i rozmawiała z nim. Najpierw dlatego, że był zły na wszystkich i nie miał ochoty zwierzać im się ze swych osobistych sekretów. Potem obawiał się, że gdy o wszystkim usłyszą, na pewno poddadzą go leczeniu, próbując mu w ten sposób dowieść, iż to, czego doświadczył, było zwykłym przywidzeniem powstałym wskutek żalu, strachu, napięcia i zmęczenia. A w końcu zdecydował się nie mówić nic nikomu, ponieważ bez żadnego leczenia sam zaczął podejrzewać, że cała rozmowa w rzeczywistości była przywidzeniem powstałym wskutek żalu, strachu, napięcia i zmęczenia.

Ale to nie było przywidzenie. I gdzieś w głębokich zakamarkach duszy, w miejscu, które rzadko odwiedzał, ponieważ znajdowały się tam sprawy, o których nie lubił myśleć, ale których nie odważył się zapomnieć, zostało przekonanie, że Lizzy wciąż gdzieś żyje i w jakiś sposób obserwuje wszystko co on robi, lub przynajmniej od czasu do czasu patrzy na niego.

W jaki sposób wyraził żal po stracie siostry?

Przeczytał wszystkie książki z jej księgozbioru - tak zawsze nazywała cztery półki ustawione na żużlowych pustakach, zawalone kieszonkowymi wydaniami, które kupowała sama lub dostawała od przyjaciółek. Wybierał zawsze te najbardziej poplamione i podniszczone, te, które miały najwięcej pozaginanych rogów i rozerwanych grzbietów, i od nich zaczynał czytanie. Były tam Władca Pierścieni, Pieśń elektrycznych ciał, Opowieści z Narni, Źródło życia, Kryształowa grota, Duma i uprzedzenie, Powstanie i upadek Trzeciej Rzeszy, Obcy w obcej ziemi, Przeminęło z wiatrem, Koniec dzieciństwa, Śniadanie Mistrzów. Quentin pochłonął wszystkie, ale kiedy o nich myślał, pamiętał je tak, jak gdyby zostały mu przeczytane na głos przez Lizzy. Pamiętał głos Lizzy, starający się oddać magiczne rytmy zdań Bradbury'ego, delikatną i ugrzecznioną prozę Austen, głos Lizzy opowiadający mu o pierścieniu, który przypadkowo wśliznął się na palec Frodo kiedy spadł ze stołu w Bree, głos Lizzy odczytujący wymiary penisów wszystkich męskich bohaterów Śniadania Mistrzów i duszący się ze śmiechu, kiedy narrator wyjawia rozmiary swojego członka. Głos Lizzy oczarowanej magią Merlina, Lizzy szlochającej nad opisem hitlerowskiego żołnierza rozbijającego o ścianę głowę żydowskiego niemowlaka, Lizzy dzielącej tragiczne losy ludzkich dzieci uprowadzonych przez diabelskie stwory, które skusiły je do pójścia za nimi, Lizzy gnanej bezlitosną ambicją, kiedy wznosiła budynki jakich nikt inny nie ośmieliłby się skonstruować lub gdy dla pieniędzy wydawała się za Franka Kennedy'ego, chociaż był on narzeczonym jej siostry. Głosy wszystkich postaci ze wszystkich książek były jej głosem. Tylko podczas lektury Quentin słyszał, jak jego siostra mówi do niego. Przerobił całą...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin