Mortimer Carole - Niepokorna artystka(1).pdf

(559 KB) Pobierz
Carole Mortimer
Niepokorna artystka
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Mac przystanęła gwałtownie w połowie schodów wiodących w dół z drugiego pię-
tra dawnego magazynu, który przekształciła na dom mieszkalny. Przestraszył ją widok
człowieka stojącego w ciemnej, cienistej alei poniżej.
Gdy wyszedł z cienia, zmarszczyła brwi. Z miejsca, w którym stała, barczysty
mężczyzna w ciemnym wełnianym płaszczu do kostek wyglądał na olbrzyma. Przydługie
czarne włosy, zaczesane do tyłu, kontrastowały z jasnymi, niebieskimi czy też szarymi
oczami. W innej sytuacji Mac chętnie przeniosłaby na płótno twarde, męskie oblicze z
wydatnymi kośćmi policzkowymi, długim prostym nosem, pięknie wyrzeźbionymi usta-
mi i mocną linią
żuchwy.
Wydatniejsza dolna warga
świadczyła
o zmysłowości.
Lecz obecnie fizyczna atrakcyjność przybysza nie miała dla niej
żadnego
znacze-
nia. Jego rysopis mógłby się przydać jedynie policji, gdyby się okazało,
że
odwiedził ją
w nieuczciwych zamiarach.
Powstrzymała drżenie, gdy owionął ją lodowaty wiatr. W początkach grudnia zim-
no przenikało do szpiku kości.
- Czym mogę panu służyć? - zapytała, poprawiając sweter.
Musiała użyć obu rąk,
żeby
wyciągnąć na wierzch długie kruczoczarne włosy.
Uczyniła to tak szybko jak to możliwe, niemal pewna,
że
będzie zmuszona zastosować
chwyty ju-jitsu, które opanowała podczas studiów.
Nieznajomy wzruszył szerokimi ramionami.
- Czy mogłaby mi pani powiedzieć, czy zastałem pannę Mary McGuire?
Znał jej nazwisko!
Żaden
z przyjaciół nie używał jej imienia. Ale ten obcy oczywiście do nich nie na-
leżał.
Zerknęła na jasno oświetloną pracownię za plecami, potem znów na przybysza.
- Kto chciałby to wiedzieć?
- Rozumiem pani niepokój. Nie wątpię,
że
panią wystraszyłem. Bardzo przepra-
szam, ale pragnę zapewnić,
że
nie mam złych zamiarów. Pragnę tylko pomówić z panną
McGuire.
L
T
R
- Ale czy panna McGuire
życzy
sobie rozmawiać z panem?
- Mam nadzieję,
że
tak - odparł z niewesołym uśmiechem. - Ale niepotrzebnie tra-
cimy czas. Możemy tak przegadać całą noc.
- Wątpię. - Mac pokręciła głową. Doszła do wniosku,
że
jednak nie będzie potrze-
bowała umiejętności samoobrony. - Patelsowie zamykają sklep równo za dziesięć minut.
- Kto to taki? - spytał intruz, unosząc brwi.
- Właściciele sklepiku na rogu, dwie przecznice dalej. Zamierzam tam zdążyć
przed zamknięciem. Proszę ustąpić mi z drogi.
Zeszła dwa schodki niżej, tak
że
mieli głowy na tej samej wysokości.
Stwierdziła,
że
jego oczy są jednak niebieskie. Intensywnie błękitne.
Patrząc w nie, wstrzymała oddech. Równocześnie czuła subtelny, korzenny zapach
wody po goleniu czy też kolońskiej. Mimo
że
nieznajomy emanował siłą, Mac oceniła,
że
mogłaby z nim wygrać. W ju-jitsu nie decydują rozmiary, lecz technika, a tę
świetnie
opanowała.
Obcy obserwował ją spod wpółprzymkniętych powiek.
- Skoro wychodzi pani z domu pani McGuire, to znaczy,
że
jest pani jej koleżanką.
- Jest pan pewien?
Jonas pożałował swojej decyzji złożenia wizyty Mary McGuire. Z pewnością po-
stąpiłby bardziej stosownie i nie naraził jej znajomej na stres, gdyby wcześniej zadzwonił
i umówił się na jakiś termin, dogodny dla obu stron. Przyszedłby w ciągu dnia, najlepiej
w takiej porze, gdy nikt inny jej nie odwiedza.
Szczupła drobinka z czarnymi włosami miała szare oczy w kształcie migdałów.
Według oceny Jonasa za bardzo wzięła sobie do serca opowieści o konających z głodu
artystach. Nosiła za duży roboczy kombinezon i biały podkoszulek. Olbrzymi kardigan
mogłaby dwukrotnie owinąć wokół szczuplutkiej sylwetki. Miała drobne, chude ręce i
niemal przezroczystą skórę. Znoszone niebieskie tenisówki nie chroniły stóp przed gru-
dniową wilgocią i zimnem.
Jonas spędził ostatni tydzień na prowadzeniu interesów w Australii. Załatwił
wszystko po swojej myśli, lecz po powrocie z gorącego klimatu dotkliwiej niż zwykle
odczuwał angielskie chłody, mimo
że
narzucił na garnitur ciepły kaszmirowy płaszcz.
L
T
R
Tej kruchej istotce zimno musiało jeszcze bardziej dokuczać, zwłaszcza
że
dla
ochrony przed zimnem nosiła tylko sweter.
- Jeszcze raz przepraszam,
że
panią wystraszyłem - powiedział, ustępując jej z dro-
gi, by mogła zejść na chodnik.
Czubek jej głowy sięgał mu poniżej podbródka. Mimo mikrej postury uniosła
dumnie głowę i popatrzyła na niego drwiąco.
- Wcale mnie pan nie wystraszył - odparła, po czym owinęła ciaśniej kardigan wo-
kół ciała i pospieszyła w swoją stronę.
Jonas nadal obserwował ją spod opuszczonych powiek, gdy przystanęła pod lampą
na rogu, by jeszcze raz zerknąć na niego przez ramię. Miała bladą owalną twarz. Kruczo-
czarne włosy do pasa lśniły niebieskawo w
świetle
lampy, zanim znikła za rogiem.
Smutno pokręcił głową, po czym wszedł po
żelaznych
schodach wiodących do
pracowni Mary McGuire. Miał nadzieję,
że
potraktuje go uprzejmiej niż jej koleżanka o
wyglądzie ubogiej sierotki. Choć, prawdę mówiąc, specjalnie na to nie liczył.
Po dokonaniu zakupów Mac pogawędziła kilka minut z Patelsami. Lubiła tych
sympatycznych ludzi. Otworzyli minimarket w dogodnym punkcie przed dwoma laty.
Inda oczekiwała narodzin pierwszego dziecka za dwa miesiące.
Mac zwolniła kroku, gdy ujrzała na najniższym stopniu schodów nieproszonego
gościa. Gdy podeszła z torbą zakupów, błękitne oczy rozbłysły.
- Chyba nie zastał pan panny McGuire? - zagadnęła, przystając przed nim.
Minęło piętnaście minut od chwili, gdy Jonas dotarł na szczyt metalowych scho-
dów i zadzwonił do drzwi. Ponieważ odpowiedziała mu cisza, zapukał. Z tym samym
skutkiem. Zapalone
światło
w pracowni powiedziało mu,
że
właścicielka jest obecna albo
też wyszła na krótko przed chwilą, co nasunęło mu myśl,
że
to nikt inny tylko sama Mary
McGuire przed paroma minutami spieszyła po zakupy.
Nie bardzo mógł w to uwierzyć. Krucha dziewczynina wyglądała na zagłodzoną.
Workowate ciuchy bardziej pasowałyby do bezdomnej osoby niż do młodej, lecz uznanej
artystki. Od trzech lat odnosiła spektakularne sukcesy. Jej obrazy cenili zarówno nabyw-
L
T
R
cy, jak i eksperci. Krytycy wychwalali pod niebiosa jej subtelną kolorystykę i niepowta-
rzalny styl.
Niezależnie od artystycznych dokonań zdolna malarka od sześciu miesięcy pozo-
stawała dla Jonasa przysłowiową solą w oku.
Wciąż nie mieściło mu się w głowie,
że
to ona. Nie pasowała do jego wyobrażeń.
Wstał powoli i obrzucił ją krytycznym spojrzeniem.
- Czy nie byłoby prościej od razu poinformować mnie,
że
to pani jest panną McGu-
ire?
Panienka wzruszyła szczupłymi ramionami.
- Być może, ale mniej zabawnie.
Zaciśnięte usta Jonasa wyraźnie mówiły,
że
nie cierpi, gdy ktoś z niego kpi.
- Teraz, gdy ustaliliśmy pani tożsamość, może moglibyśmy wejść na górę i chwilkę
porozmawiać? - zaproponował lodowatym tonem.
- Nie - ucięła krótko, patrząc mu
śmiało
w oczy.
- Dlaczego?
- Ponieważ nadal nie wiem, z kim mam do czynienia - wyjaśniła cierpliwie.
- Z człowiekiem, którego od pół roku wodzi pani za nos.
Mac zmierzyła go wzrokiem spod zmarszczonych brwi tylko po to, by ponownie
stwierdzić,
że
nigdy wcześniej go nie widziała. Mężczyzny o wzroście ponad metr
osiemdziesiąt i groźnej, lecz przystojnej twarzy,
żadna
kobieta nie mogłaby zapomnieć.
Stanowczo pokręciła głową.
- Przykro mi, ale nie kojarzę, o czym pan mówi.
Obcy wykrzywił zmysłowe usta w ironicznym grymasie.
- Może nazwa Buchanan Construction nasunie jakieś skojarzenia?
Owszem, raczej przerażające - przemknęło jej przez głowę, gdy patrzyła na twarde,
męskie rysy. Na twarz bezwzględnego człowieka.
- Rozumiem,
że
pan Buchanan postanowił przysłać jednego ze swych fagasów, po-
nieważ
łagodna
perswazja nie przyniosła rezultatu?
Przybysz zrobił wielkie oczy.
L
T
R
Zgłoś jeśli naruszono regulamin