Lidia i potwór.pdf
(
191 KB
)
Pobierz
Lidia i potwór
Lidia mogła odetchnąć z ulgą – w końcu. Po wielu miesiącach starań, spotkań z
prawnikami, papierkowej roboty i wieńczącego wszystko podpisania dokumentów u
notariusza (który miał całkiem przystojnego asystenta, tak na marginesie)
wprowadziła się. Do domu po babci.
Helenka, najbardziej uwielbiana przez Lidię osoba w całej rodzinie, zmarła już
ponad 8 miesięcy temu. Mieszkała w niewielkim domu stojącym w jednej z uliczek
odchodzących w bok od Monciaka, w centrum Sopotu. Bliskość do deptaka, a
jednocześnie położenie nieco na uboczu, zapewniały niemożliwe: niewielki dystans
"do" i odrobinę intymności "od" wszelkich atrakcji Sopotu. Było całkiem
sympatycznie, wyłączając unoszący się przez całe lato lekki, lecz wyraźnie
wyczuwalny kwaśny odór ludzkiego moczu, którego przyczyną byli licznie
zaludniający okoliczne uliczki menele i pijacy. Poza tą jedyną wadą bardzo grzeczni i
uczynni. Zwłaszcza dla atrakcyjnej, młodej dziewczyny.
Od samego rana przewoziła swoje rzeczy, popakowane w wielkie kartonowe
pudła, a panujący na zewnątrz upał wcale nie ułatwiał tej pracy. Już wcześniej
odmalowała ściany i umyła podłogi, więc teraz spokojnie mogła ustawiać kolejne
pakunki
ze
swoimi
rzeczami.
Urządzaniem
zajmie
się
później.
Postanowiła, że nie będzie za dużo zmieniała we wnętrzu. Kilka nowych,
poprawiających funkcjonalność pomieszczeń, mebli. Potem, jak uda jej się załatwić
trochę gotówki, zamówi jakąś ładną, nowoczesną kuchnię i wstawi prysznic do
łazienki, bo wanny nie lubiła. Ale nie dzisiaj. Teraz po prostu przywiezie wszystkie
niezbędne rzeczy i się wyśpi. W końcu.
Następnego dnia, po pracy, zmęczona dziewczyna przyjechała do nowego domu
dość późno. Upał, jaki zawładnął miastem, wymęczył Lidię tak bardzo, że nawet nie
miała siły przygotować kolacji. Na szczęście w lodówce zostały jeszcze dwie butelki
piwa z poprzedniego dnia, więc postanowiła, że alkohol i kąpiel z dużą ilością piany
będą idealnym remedium na zmęczenie. I rzeczywiście, podziałały jak balsam na
obolałe ciało i umysł. Grubo po dziesiątej wieczorem Lidia – wymyta, nakremowana i
pachnąca – ubrana w ulubiony szlafroczek, zasiadła na sofie w saloniku. Nie miała
ochoty na oglądanie telewizji, zresztą nie było nawet na co patrzeć.
~1~
Postanowiła pomyszkować po strychu babcinego domku. Odblokowała klapę w
suficie i spuściła schodki, prowadzące na ciemne poddasze. Jako, że dom nie był
znacznych rozmiarów, strych też był mikroskopijny. Zabrała ze sobą małą latarkę i,
czując się jak Lara Croft lub damski Indiana Jones, wkroczyła w królestwo kurzu i
tajemnic.
Ku jej rozczarowaniu, pomieszczenie było niemal puste – leżały tam tylko dwa
kartony. Jeden zajmowały stare, pachnące naftaliną i perfumami suknie Helenki, toteż
po chwili Lidia porzuciła go na rzecz mniejszego pudła. Tutaj z kolei znalazła kilka
zmurszałych albumów ze zdjęciami, wypełniony pożółkłymi, zapisanymi schludnym
pismem kartkami zeszyt i małą kasetkę, która ku irytacji Lidii była zamknięta na
kluczyk. Dziewczyna ostrożnie zniosła pudełko ze znaleziskami.
Zaintrygowana dziewczyna wzięła szkatułkę w dłonie. W milczeniu podziwiała
znalezisko wykonane z ciemnego, ciężkiego drewna, popękanego i ukruszonego tu i
ówdzie przez czas. Zamek blokujący wieczko był pordzewiały, ale nie chciał ustąpić.
Zniecierpliwiona, zerwała się z sofy i, machając w biegu zgrabnymi łydkami, pobiegła
do kuchni po coś, czym mogłaby wyłamać oporny mechanizm. Wróciła z dużym,
porządnym nożem. Zasiadła na kanapie i zaczęła dłubać czubkiem ostrza przy
zamknięciu. Marszcząc czoło i wytykając język (zawsze tak robiła, podświadomie i
ku swojej irytacji), wpychała ostrze w szczelinę pomiędzy wiekiem kasetki i jej
frontem, starając się podważyć klapkę. Bez rezultatu. Potem zaczęła manipulować
przy dziurce od klucza, będąc gotowa na otwarcie starej szkatułki nawet za cenę
zdewastowania kunsztownie zdobionego pudełka. Musiała odkryć, co też takiego
tajemniczego znajduje się w jego wnętrzu.
Wtem nóż ześlizgnął się z cichym chrobotem. Lidia syknęła z bólu i odrzuciła
ostrze, wysysając krew kapiącą ze skaleczonego opuszka. Czując metaliczny posmak
w ustach, zerknęła na szkatułkę i zapomniała o bólu – zamek puścił.
Niecierpliwie, nie zważając na kroplę czerwieni, zbierającą się na ranie, odchyliła
wieko skrzyneczki i zajrzała do środka. Wyłożone było czerwonawym atłasem, tu i
ówdzie wytartym, a na dnie leżała dziwna, czarna piramidka. Dziewczyna ostrożnie
chwyciła tajemniczy przedmiot i wyjęła go ze szkatułki. Czworościan był ciężki,
nawet bardzo. Materiał, z jakiego został wykonany – matowy, czarny metal – tylko
częściowo wyjaśniał wagę przedmiotu, trzymanego w dłoniach przez zaintrygowaną
dziewczynę. Jego ścianki pokryte były delikatnymi wyżłobieniami, które układały się
w dziwne ciągi znaków lub hieroglifów. Tajemnicza piramidka nie miała żadnych
zawiasów, zamków czy przycisków i na dobrą sprawę mogłaby być oryginalnym
~2~
przyciskiem do papieru. Ale Lidia wiedziała instynktownie, że to, co trzymała w
dłoniach, nie było oryginalnym przyciskiem do papieru.
Nagle zauważyła, że przez nieuwagę zabrudziła piramidę krwią ze skaleczonego
palca. Chciała biec do kuchni po ściereczkę i wytrzeć plamkę, gdy zdumiona
zatrzymała się w pół kroku i przyjrzała odkrytemu przedmiotowi. Gęsta, czerwona
ciecz nie spływała tak po prostu po ściance, nie wsiąkała w kurz, pokrywający jej
powierzchnię. Powolutku, ale zauważalnie lawirowała skomplikowanym esem-
floresem, wędrując niczym rzeka meandrami wytłoczonych znaków. Płynęła w dół –
to było oczywiste – ale płynęła również zagłębieniami w bok, a nawet w górę po
ściance tajemniczego przedmiotu.
Przysiadła ze zdziwienia i przetarła dłonią zabrudzenie. Nie mogła go zetrzeć.
Krew była dobrze widoczna, ale dziewczyna nie czuła pod opuszkami wilgoci. W
zadziwieniu possała krwawiący palec i zamarła, z kciukiem komicznie tkwiącym
pomiędzy wargami.
Piramidka zaczęła świecić. Z początku słabo, niczym fluorescencyjny znaczek
ewakuacyjny w ciemnościach, potem coraz intensywniej – bladoniebieski kolor
przenikał jakby od wewnątrz, poprzez coraz lepiej widoczne, wyryte w ściankach
dziwaczne symbole. Lidia chciała przyjrzeć się pulsującym znakom, gdy nagle szczyt
czworościanu zaczął się obracać wokół własnej osi. Dziewczyna cicho krzyknęła i
upuściła jarzący się przedmiot. Upadł na dywan z przytłumionym stukiem, ale ona już
tego nie usłyszała. Moment wcześniej zaszumiało jej w uszach, pokój zawirował, po
czym bezwładnie osunęła się na podłogę.
***
Ciemność. Wilgoć.
To poczuła jako pierwsze.
Potem strach.
Miała otwarte oczy – wiedziała, że tak było, ale nic nie widziała. Twarde podłoże,
mimo że emanowało wilgocią, nie było zimne. Leżała na boku. Przekręciła się na
~3~
plecy, ale nadal nie widziała nic poza czernią. Uniosła ramię i przesunęła dłoń przed
oczyma. Zero. Przestraszyła się, że straciła wzrok.
Przybliżyła palce maksymalnie do twarzy, niemal wpychając opuszki w oczodoły.
Z ulgą stwierdziła, że może je dostrzec – w otaczającej totalnej ciemności ledwie-
ledwie, ale jednak.
Ostrożnie zaczęła macać wokół siebie. Wyczuwała płyty, chyba kamienne.
Szczeliny pomiędzy nimi wypełniał dziwny mech – ciepły, miły w dotyku, jakby
organiczny. Nie roślinnie organiczny. Jakby ZWIERZĘCO organiczny.
Rozsunęła ramiona maksymalnie szeroko, potem uniosła je w górę. Nie czuła ani
ścian, ani sufitu, ograniczających otaczającą ją czarną przestrzeń.
Zorientowała się, że do jej uszu dobiega cichutki, delikatny dźwięk. Ledwie
słyszalny szum.
Podkurczyła nogi i ostrożnie usiadła, po omacku wyciągając ręce, żeby wykryć
ewentualne przeszkody zanim uderzy w nie głową. Ale nic się nie stało. Nadal była
ubrana w swój jedwabny, cieniutki szlafrok, ale nie było jej zimno. Czuła, że znajduje
się w zamkniętej, ograniczonej przestrzeni. Nie miała klaustrofobii, ale chciałaby coś
dostrzec w mroku. Cokolwiek.
Raptownie drgnęła. Wysoko, może dwa metry nad jej głową, delikatnie rozbłysło
źródło jakiegoś światła – bursztynowa kula, rozjarzająca się coraz mocniej, niczym
stare żarówki. Niejako w odpowiedzi, blaskiem odpowiedziały ściany i podłoga,
zbudowane z wielkich, ciemnych płyt tak, jak myślała Lidia. Nie świeciły całą
powierzchnią, przytłumiony, jasnoniebieski poblask sączył się jedynie z
wypełniającego przestrzenie pomiędzy poszczególnymi kamieniami dziwnego mchu.
Lidia zerwała się na nogi. Pomieszczenie, w którym się znajdowała było spore –
jakieś pięć na pięć metrów – i wysokie na jakieś trzy metry. Jeszcze nie dostrzegała
całej powierzchni, ale na pewno nie było tu ani łóżka, ani ubikacji, ani tym bardziej
okien lub drzwi.
Zadrżała, teraz już naprawdę ze strachu. Co to za miejsce? Jak się tu znalazła? Kto
ją tu przyniósł? I przede wszystkim – jak się stąd wydostać?
Nagle to wszystko przestało być ważne. Bursztynowa kula pod sufitem świeciła
już dość jasno. Na tyle, by Lidia dostrzegła, że nie jest w pomieszczeniu sama.
~4~
Odruchowo przysłoniła usta dłonią, cofając się pod ścianę na widok wielkiego,
ciemnego kształtu, który niespodziewanie poruszył się w rogu pokoju, zduszony
okrzyk dziewczyny rozległ się głucho, bez echa w zamkniętej przestrzeni.
Kształt odwrócił się do niej przodem. Lidia zadrżała w przerażeniu, kolana ugięły
się pod nią, bezwiednie przycisnęła plecy do ściany. Ale nie opadła na podłogę. Coś
jej nie pozwalało.
W pierwszej chwili nie zwróciła na to uwagi, ponieważ jej umysł sparaliżował
widok postaci, która powoli się do niej zbliżała.
To nie był człowiek. To nie było też zwierzę. Olbrzymia sylwetka, sięgająca
głową sufitu była człekokształtna, ale tylko w ogólnych zarysach. Wielka głowa, z
której spływały kołtuny włosów posklejane w wielkie, grube strąki pochyliła się, gdy
postać przechodziła obok świecącej sfery i Lidia raz jeszcze krzyknęła, bo światło
ukazało wszystkie przerażające szczegóły stwora.
Cała powierzchnia potwornej twarzy pokryta była gęstym, ciemnym włosem,
spomiędzy szczeciny błyskały tylko czerwonawo małe oczy i grube, mięsiste wargi.
Wielka postać miała nieproporcjonalnie, nieludzko długie ramiona. Monstrualne
dłonie, zakończone czarnymi, zakrzywionymi pazurami prawie szurały po podłodze.
Stworzenie ubrane było w dopasowany strój, wykonany z jakiegoś rodzaju skóry –
czerwonawej, błyszczącej, natłuszczonej skóry pełnej dziwacznych, regularnych
zgrubień i plam, niczym skóra wielkiej jaszczurki lub dinozaura. Strój sięgał do ziemi,
skrywając nogi potwora i zapinany był z przodu na dziwaczny zamek – nie metalowy,
ale niewątpliwie był to rodzaj zapięcia całego płaszcza.
Stwór podszedł do zastygłej z przerażenia dziewczyny i Lidia spostrzegła
jednocześnie dwie rzeczy. Oczy potwora niewątpliwie błyszczały inteligencją –
przerażały, hipnotyzowały, ale widać było w nich świadome spojrzenie istoty
myślącej. Drugą rzecz, jaką spostrzegła, czy raczej poczuła dziewczyna, był fakt, że
nie mogła się poruszyć.
Chciała uciec od zbliżającego się obrzydlistwa, choć wiedziała, że nie ma dokąd,
ale podświadomie jej ciało zerwało się do ucieczki – i ani drgnęło. Szarpnęła
ramionami, nogami, głową – wszędzie tam, gdzie dotykała ciałem ściany, była jak
przyklejona. W sekundę zrozumiała, co się stało – dziwaczny mech, świecący
błękitnym światłem i ciepły w dotyku, przylepił się do skóry niczym żywica,
skutecznie ją unieruchamiając. Była bezradna i mogła tylko czekać na to, co się
zbliżało.
~5~
Plik z chomika:
Yukeru
Inne pliki z tego folderu:
Demony i Panna.pdf
(171 KB)
Inkub.pdf
(216 KB)
Lidia i potwór.pdf
(191 KB)
Noc z demonem.pdf
(153 KB)
Sen.pdf
(313 KB)
Inne foldery tego chomika:
m-m (slash, męsko-męskie)
różne takie
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin