Guy N. Smith - Dzwon śmierci 02 - Demony.pdf

(793 KB) Pobierz
Guy N. Smith
Demony
Deathbell 2. Demons
Przełożył Mikołaj Stasiewicz
10 lat upłynęło w wiosce Turbury odkąd jej mieszkańcy poznali morderczą moc dzwonu śmierci. Dziesięć
spokojnych lat, przez ten czas zdążyli się wyciszyć i zapomnieć o tragicznych wydarzeniach z przeszłości,
które rozegrały się w wiosce za sprawą tajemniczego dzwonu. Ci jednak, którzy nie potrafili pogodzić się
z tragedią - przeprowadzili się w inne miejsce albo odeszli na zawsze. To jednak nie ma już teraz
znaczenia, gdyż wioskę oraz całą okolicę wykupiła spółka wodna mająca w planach utworzyć w tym
miejscu zbiornik wodny w celach rekreacyjnych. Nie było już nawet ważne to, że pewnej nocy trzech
dzieciaków chcąc zrobić dowcip ludziom ze wsi poszła do Caellogy Hall, zrujnowanej posiadłości,
odnalazła wieżę i zawiesiła dzwon śmierci z powrotem na jego miejsce. Dai Harlton, Viv Lewis i Al
Griffits nie zdawali sobie sprawy z tego co robią, zawieszając dzwon śmierci z powrotem na jego miejsce
- lecz niedługo musieli czekać na efekty. Dzwon zabił wtedy pierwszy raz od 10 lat - budząc się z
powrotem do życia. Tej samej nocy cała trójka zginęła w przerażający sposób. Mieszkańcy Turbury znów
usłyszeli hipnotyczny dźwięk dzwonu, lecz tym razem nie mieli już żadnej szansy ujść z życiem.
Mosiężny dzwon chce się zemścić na tych, którzy przed laty przerwali jego krwawą krucjatę śmierci,
swoim biciem przyciąga nowe zastępy wiernych - gotowych zabijać, trawionych szaleństwem i rządzą
zemsty na wszystkich istotach żywych. Pojawiają się liczne ofiary, a koszmar zdaje się nie mieć końca.
Jednak plany zagospodarowania terenu są nieubłagane, terminy gonią i już wkrótce dolina zostaje zalana
setkami ton wody. Czy to jednak koniec koszmaru... ?
P
ROLOG
– To tu. – Dai Charlton wyczuł, że jego dwaj towarzysze
przysuwają się do niego, w poszukiwaniu poczucia bezpieczeństwa. –
Caellogy Hall, dawniej znane jako... Sodoma.
– Dobra nazwa dla takiego pieprzonego miejsca – usiłował
żartować Viv Lewis. Nie był to najlepszy dowcip.
– Po co właściwie tam się pchamy – rzucił ponuro Al Griffiths,
ostatni z trójki. – Myślałem, że dzisiaj mamy zwędzić Smithom indyka.
– Zgadza się. – Oczy Charltona błysnęły gniewnie w słabym
świetle księżyca. – Ale najpierw zajmiemy się tą robotą. Co,
zapomniałeś już, że za kilka miesięcy wszystkich nas wykopią z
Turbury? Rejon zamknięty i już. Pieprzone państwo policyjne. Będą
robić zbiornik wodny. Szósty zbiornik – jakby im pięć nie wystarczyło.
Wynoście się albo was zatopimy. Owszem, to potworna dziura – zgadza
się, ale dlaczego ma im tak gładko pójść, co? Nieźle się zdziwią, jak
znowu usłyszą Dzwon Śmierci. Napędzimy skurwielom stracha.
– Nie wiem, czy to dobry pomysł – Viv Lewis cicho protestował
drżącym głosem. – W końcu byliśmy jeszcze dzieciakami, jak to się
wydarzyło. Pociągał nerwowo za pasek, próbując zacisnąć go na grubym
brzuchu. Od czasu kiedy zaczął przybierać na wadze, miał zwyczaj
pociągania za pasek. Zmarszczył nos, gdy poczuł ostry, kwaśny zapach
swojego potu. Z powodu tego zapachu przylgnęło do niego przezwisko
Śmierdziel. W wieku siedemnastu lat, w rok po ukończeniu szkoły, nadal
nie miał stałego zajęcia. Niezbyt się tym przejmował, bowiem odkrył –
podobnie jak Charlton – że są sposoby, aby i bez pracy zdobyć kilka
funtów. Poza tym nie zamierzał stracić zasiłku dla bezrobotnych,
regularnego dopływu dodatkowej gotówki na drobne wydatki. Viv
przeczuwał, że ich wyprawa do opuszczonej posesji może mieć fatalne
następstwa. Kiedy spółka wodna zaleje dolinę, mieszkańcy po prostu
przeprowadzą się gdzie indziej i właściwie niewiele się zmieni.
– No to do roboty – Dai zwrócił się do swoich kompanów. Skulili
się ze strachu i skinęli głowami. Czuli respekt przed tym wysokim
mężczyzną, z blizną na policzku i o oczach osadzonych zbyt blisko
złamanego nosa. Wojskowy beret, spodnie i kurtka z demobilu
sprawiały, że przypominał trochę komandosa. Dai miał już za sobą
dwuletni wyrok za włamanie. Obaj robili to, co im kazał, ze strachu, że
najmniejszy sprzeciw może mieć dla nich fatalne skutki. – Wszystko
jasne? Wiecie co macie robić?
Al przytaknął. Wiedział aż za dobrze, co ma robić. Jego ojciec był
właścicielem farmy. Hodował owce na stu akrach ziemi. Farma leżała na
północnym skraju wioski, ponad lustrem przyszłego zbiornika. Al miał
zatem w perspektywie pokaźny spadek i w związku z tym, żadnych
powodów, aby brać udział w złodziejskich, nocnych wyprawach. Ostatni
skok przyniósł łup w postaci pięćdziesięciu bażantów, które upolowali
strzelbami na sprężone powietrze, zaopatrzonymi w noktowizory.
Sprzedali ptaki jednemu z dawnych wspólników Charltona – po funcie
za sztukę, co dawało sumę pięćdziesięciu funtów na każdego członka
szajki. Policja nadal prowadziła śledztwo i to spędzało Alowi sen z
powiek. Potem sześć owiec zniknęło z nie ogrodzonego pastwiska w
górach. Wzięli po sto funtów od sztuki. Ryzykowali więcej niż mogli
zyskać. Al pomyślał, że trzeba być nieźle kopniętym, żeby pakować się
w taką kabałę. Ale było już za późno.
Patrzyli z podziwem na rozpryskujące się mury ponurego gmachu.
Tylko w nielicznych oknach połyskiwały resztki szyb a ściany budynku
niemal zupełnie pokryły grube sploty bluszczu. Porośnięty zielskiem
podjazd zasłany był pogruchotanymi dachówkami. Gęste zarośla
obrastały budynek ze wszystkich stron. Natura otaczała Hall zwartą
ścianą rododendronów, jakby pragnęła zasłonić gnieżdżące się tam zło
przed wzrokiem ciekawskich.
Historia Caellogy Hall sięgała zeszłego stulecia. Posiadłość
nazywała się wówczas Sodoma (cóż za przerażająca nazwa dla tak
cichego zakątka) i należała do bezwzględnego tyrana, który doprowadził
swoje dwie córki do samobójstwa, zamordował żonę, po czym odebrał
sobie życie, przebijając się nożem. Wkrótce potem Sodomę zaczęto
nazywać Caellogy Hall. Jednak zmiana nazwy nie była w stanie zatrzeć
pamięci o zbrodni. Od chwili wybuchu wojny z Kaiserem, dom stał
opuszczony. Deszcze wypłukiwały zaprawę z kamiennych ścian, wiatry
wybijały szyby w oknach i ciskały dachówkami o ziemię, wspaniałe
Zgłoś jeśli naruszono regulamin