Palmer Diana - Zuchwala propozycja.pdf

(682 KB) Pobierz
Diana Palmer
Zuchwała
propozycja
Tytuł oryginału: Snow Kisses
Książkę dedykuję stanowi Montana,
którego największym bogactwem
są jego mieszkańcy
L
T
R
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Drogę stanowiły jedynie dwie koleiny, jasnobrązowe pasy w bujnej
wiosennej trawie południowej Montany, a Hank prowadził furgonetkę jak
czołg na manewrach. Abby zacisnęła usta i nie odezwała się ani słowem.
Hank, ponad pięćdziesięcioletni ranczer, zjadł zęby na swojej pracy i nie
chciała wprawiać go w zły nastrój, prosząc o to, by jechał wolniej.
Zapatrzyła się na gładkie wzgórza, na których pasło się należące do
Cade'a bydło rasy Hereford, z charakterystycznymi białymi pyskami.
Montana – Kraina Wielkiego Nieba i Lśniących Jezior. Faliste, porośnięte
trawą połacie ziemi zdawały się ciągnąć w nieskończoność pod bal-
dachimem błękitu. W trawie kwitły delikatne
żółte
i niebieskie polne
kwiatki, które Abby zbierała w dzieciństwie. Tutaj będzie mogła zapomnieć
o Nowym Jorku i koszmarze minionych tygodni. Ukryje się przed
światem,
by wyleczyć rany.
Uśmiechnęła się, lecz jej orzechowe oczy pozostały poważne. Mocno
zacisnęła dłonie na beżowej torebce, leżącej na kolanach okrytych tkaniną
luźnej sukienki. Na ranczu McLarena nie czuła się jak słynna modelka. Była
jedynie młodą dziewczyną, która wychowała się w tej wiejskiej części
południowej Montany. Po
śmierci
jej ojca, Jesse'a Shane'a, do której doszło
trzy lata temu, gospodarstwo zostało wchłonięte przez rozrastające się
imperium Cade'a.
Na szczęście wciąż mieszkała tu Melly, młodsza siostra Abby, która
zajmowała godną pozazdroszczenia posadę osobistej sekretarki Cade'a.
Mogła w ten sposób często przebywać w pobliżu narzeczonego,
zarządzającego ranczem McLarena, a jednocześnie zarabiać na utrzymanie.
1
L
T
R
Cade nigdy nie ukrywał,
że
nie pochwala decyzji Jesse'a Shane'a, który
pozwolił starszej córce wyjechać do Nowego Jorku. Teraz Abby
żałowała,
że
nie poszła za radą przyjaciela. Ulotny smak sławy nie był wart
poniesionych kosztów.
Poczuła wzbierającą gorycz. Nie mogła już się cofnąć, powrócić do
niewinnych dni wczesnej młodości. Cade McLaren był wtedy dla niej
niemal bogiem.
Żałowała
siebie jako nastolatki, którą pewnego odległego
wieczoru Cade zaniósł do swojego
łóżka.
Pielęgnowała to wspomnienie
przez lata, lecz teraz stało się częścią koszmaru, który wydarzył się w
Nowym Jorku. Przepełniona bólem, zastanawiała się, czy jeszcze kie-
dykolwiek w
życiu
pozwoli na to, by dotknął jej mężczyzna.
Westchnęła i mocniej
ścisnęła
torebkę, gdy Hank pokonał kolejne
wzniesienie tak szybko,
że
furgonetka niebezpiecznie przechyliła się na jed-
stronę.
Potem
gwałtownie
chwyciła
się
krawędzi
siedzenia,
przygotowując się na wstrząs.
– Przepraszam – mruknął Hank, schylony nad kierownicą. Jego
szczupła twarz
ściągnęła
się w grymasie. – Cholerne samochody – dodał –
sto razy wolę konie.
Dawniej odrzuciłaby głowę do tyłu i zaniosła się serdecznym
śmiechem.
Była jedynie bladym cieniem dziewczyny, która mając
osiemnaście lat wyjechała z Painted Ridge. Odniosła wrażenie,
że
jest
duchem wracającym w rodzinne strony, by straszyć. Ta obyta w
świecie,
pewna siebie dwudziestodwuletnia kobieta nie pasowała do pokiereszowanej
furgonetki, tak jak Cade nie pasowałby do smokingu i gmachu Metropolitan
Opera.
– Domyślam się,
że
macie pełne ręce roboty – powiedziała, gdy
dojeżdżali do rozłożystego budynku rancza.
2
L
T
R
– To prawda – odpowiedział Hank, zwalniając przy bramie. – Są
ostrzeżenia przed
śnieżycami,
a krowy cielą się na potęgę.
– Może padać
śnieg?
Rozejrzała się dookoła. Mimo
że
wokół królowała bujna zieleń, był
dopiero kwiecień i w Montanie w każdej chwili można było się spodziewać
śniegu.
Hank wysiadł z furgonetki, by otworzyć bramę, zostawiwszy silnik
na jałowym biegu.
– Podjedź tutaj! – zawołał rozkazująco. Abby posłusznie usiadła za
kierownicą i ruszyła.
Uśmiechnęła się na wspomnienie dzieciństwa. Na ranczu dzieci
szybko uczyły się prowadzenia rozmaitych pojazdów. Zmuszała je do tego
konieczność. W wieku jedenastu lat Abby doskonale radziła sobie z
kierowaniem półciężarówką. Setki razy, na prośbę Cade'a, przejeżdżała nią
przez niezliczone bramy w ogrodzeniu rancza liczącego tysiące akrów.
Spełniwszy polecenie Hanka, przesunęła się na swoje miejsce.
Tymczasem on zabezpieczył skrzydła bramy i wrócił do furgonetki.
Pracował dla Cade'a od niepamiętnych czasów. Próżno byłoby szukać na
ranczu bardziej doświadczonego kowboja.
– Nowy Jork. – Hank skrzywił się. Popatrzył z dezaprobatą na Abby i
prychnął pogardliwie. – Powinnaś zostać tu, gdzie jest twoje miejsce.
Byłabyś teraz zamężna, miała gromadkę dzieciaków... – Zamilkł i powrócił
do
żucia
tytoniu.
– Czy Cade jest na ranczu? – zapytała Abby, rozpaczliwie szukając
innego tematu do rozmowy.
– Jest na wzgórzach, szuka zbiegłych krów. Uparł się,
że
je znajdzie,
zanim spadnie
śnieg.
Czuję,
że
będziemy musieli wybrać się tam całą ekipą i
L
T
3
R
Zgłoś jeśli naruszono regulamin