Mortimer Carole - Kochankowie z Kornwalii.pdf

(514 KB) Pobierz
Carole Mortimer
Kochankowie z Kornwalii
ROZDZIAŁ PIERWSZY
„Stał w mroku nocy. Ciemny. Niebezpieczny. Krwiożerczy drapieżnik. Błyszczące
czarne oczy
śledziły
przez okno kobietę, która krzątała się w sypialni. Jedwabiste ciało
osłaniał tylko ręcznik. Uśmiechnęła się lekko do siebie. Zupełnie nie zdawała sobie
sprawy z niebezpieczeństwa czającego się za oknem".
Elizabeth poczuła na plecach chłodny dreszcz. Uniosła wzrok znad książki i spoj-
rzała w stronę okna sypialni. Zaczęła
żałować, że
nie przyszło jej do głowy, by zaciągnąć
zasłony, zanim położyła się do
łóżka.
Jednak, podobnie jak kobieta z książki, nie wierzy-
ła,
by ktoś mógł zajrzeć przez okno do sypialni na piętrze. Poza tym dom stał w odlud-
nym miejscu na stromych skałach wybrzeża Kornwalii. Jest pora przypływu i morze za-
lewa piaszczystą plażę, pomyślała Elizabeth, słysząc uderzenia fal o wysoki klif. Jeszcze
raz przeszedł ją dreszcz, zanim zaczęła czytać następny rozdział książki.
„Ciemne włosy sięgające ramion okalały twarz o nieodpartej zmysłowości. Natar-
czywe spojrzenie czarnych oczu skupiło się na odsłoniętej kobiecej szyi. Dostrzegał
żyły,
w których pulsowała gorąca krew. Miał grubo ciosane policzki i nos, natomiast zarys wą-
skich ust był delikatnie wyrzeźbiony. Kobieta odrzuciła ręcznik, odsłaniając nieskazitel-
ne ciało. Z sykiem rozchylił wargi, za którymi kryły się długie siekacze...".
Nagle na dole rozległ się brzęk tłuczonego szkła. Elizabeth wczuła się w opis po-
ciągającego prześladowcy i odruchowo krzyknęła przerażona. Zacisnęła palce na książce.
Czytany tekst już stworzył atmosferę narastającego napięcia, a teraz na dodatek ten
dziwny odgłos!
Do diabła, co to było? - pomyślała. Natychmiast zdała sobie sprawę,
że
myślenie o
diabłach i piekielnych mocach w tej sytuacji tylko zwiększy lęk. Drżącą ręką przycisnęła
do siebie książkę i powoli wysunęła się spod kołdry. Na parterze było coś lub ktoś!
Raczej ktoś. Elizabeth nawet przez chwilę nie przyszło do głowy,
że
może to być
prawdziwy wampir. Lubiła książki o potworach i drapieżcach, bo doskonale zdawała so-
bie sprawę,
że
istnieją wyłącznie w wyobraźni autorów. Powieść „Niebezpieczny jak
noc", którą właśnie czytała, należała do tego gatunku.
L
T
R
Intruz nie mógł więc być potworem ani demonem. Raczej włamywaczem. Ostatnio
w okolicy zdarzyło się kilka włamań. Na pewno każdy włamywacz w promieniu trzy-
dziestu kilometrów wiedział już,
że
Amerykanin, Brad Sullivan, do którego należał Sul-
livan House, zmarł przed tygodniem na atak serca.
Natomiast
żaden
z nich zapewne nie wiedział,
że
dr Elizabeth Brown, naukowiec,
zjawiła się tu dwa tygodnie temu. Została zatrudniona do skatalogowania książek w bi-
bliotece Sullivana. Nikt z jego krewnych jeszcze się z nią nie skontaktował, więc pozo-
stała tu i kontynuowała pracę.
Co powinna teraz zrobić w sprawie hałasu na dole? Co mogła zrobić? Pani Baines,
od dwudziestu lat pełniąca rolę gospodyni Sullivan House, miała mieszkanie nad staj-
niami. Zniknęła w nim, gdy tylko podała Elizabeth kolację i sprzątnęła kuchnię. Ozna-
czało to,
że
najprawdopodobniej nie miała pojęcia o włamaniu do głównego budynku. W
sypialni Elizabeth nie było dodatkowego telefonu, a komórkę podłączyła wcześniej w
bibliotece do
ładowarki.
Głupi pomysł, pomyślała teraz.
Tymczasem z parteru dobiegły ją kolejne stłumione odgłosy. Poczuła przyspieszo-
ne bicie serca. Najwyraźniej jakiś męski głos ze złością miotał przekleństwa. Cudownie!
Mało,
że
włamywacz, to jeszcze agresywny!
Cóż, Elizabeth nie mogła spokojnie czekać, aż intruz wejdzie na górę w poszuki-
waniu kosztowności. Zauważyłby ją, nawet jeśli schowałaby głowę pod kołdrą. Musiała
zejść na dół i stawić mu czoło niezależnie od tego, czy był włamywaczem, czy kimkol-
wiek innym. Oczywiście, nie zamierzała rzucić się na niego z gołymi rękami!
Nieświadomie wsunęła książkę pod pachę i bezszelestnie przeszła przez sypialnię.
Cicho uchyliła drzwi i wyszła na szeroki korytarz. Z mijanego stolika wzięła ciężki, mo-
siężny przycisk do papieru. Zatrzymała się na krawędzi schodów, by spojrzeć na obszer-
ny hol. Dziwna poświata
świadczyła, że
gdzieś na dole włączono
światło.
Musiało to na-
stąpić w ciągu ostatniej półgodziny, bo właśnie wtedy Elizabeth poszła do sypialni na
piętrze.
Sullivan House był budynkiem trzypoziomowym. Zbudowano go kilkaset lat temu
jako dostatnią siedzibę utytułowanej rodziny. Ród już przestał istnieć, a budynek został
wykupiony. W wejściowym holu ozdobionym marmurowymi kolumnami mieściło się
L
T
R
kilkoro drzwi. Wszystkie były teraz zamknięte. Przez
żadną
szparę nie wydostawał się
najmniejszy promień
światła.
Elizabeth oparła się o poręcz z polerowanego dębu i mocno wychyliła. Dopiero te-
raz zauważyła lekką poświatę w tylnej części domu. Prawdopodobnie ktoś był w kuchni.
Nie miała pojęcia, co mogłoby tam zainteresować włamywacza. Jedynie mikser i ku-
chenka mikrofalowa nie były tam wbudowane na stałe. I zestaw ostrych noży w stojaku
na kuchennym blacie, przypomniała sobie z przerażeniem. Każdy z nich mógł się stać
groźną bronią w rękach bandziora.
Weź się w garść, powiedziała sobie Elizabeth. Wyprostowała się z determinacją.
Nie miałoby sensu szukanie kryjówki w nadziei,
że
włamywacz w pośpiechu zabierze, co
uzna za stosowne, i zniknie za drzwiami. Choć nie miała na to najmniejszej ochoty, mu-
siała stanąć z nim twarzą w twarz. Być może sama jej obecność w tym domu zaskoczy
go na tyle,
że
się wycofa.
A jeśli nie? Postanowiła nie wyobrażać sobie możliwych konsekwencji. Była nie-
zależną, dwudziestoośmioletnią kobietą, prowadziła wykłady na uniwersytecie. Od dzie-
sięciu lat mieszkała i pracowała w Londynie. Szczerze wątpiła, by kornwalijski włamy-
wacz był choć w połowie tak groźny, jak niektórzy pasażerowie metra, którym jeździła
każdego dnia.
Czy te drewniane schody zawsze tak trzeszczą? - pomyślała z niepokojem, gdy
powoli ruszyła w dół. Wcześniej nie zwróciła na to uwagi. Natomiast teraz wydawało
się,
że
każdy krok powoduje hałas, który może ostrzec włamywacza.
- Cholera! - rozległo się z kuchni.
Elizabeth cicho przemknęła przez hol i zajrzała przez szparę w niedomkniętych
drzwiach. Przywarła do
ściany,
gdy mężczyzna ubrany na czarno przeszedł po jasno
oświetlonym pomieszczeniu.
Oczywiście, jest w czarnym stroju, pomyślała. Przecież tak się ubierają wszyscy
włamywacze. Wzięła głęboki wdech. Drżące palce lewej dłoni zacisnęła na mosiężnej
figurce, a prawą popchnęła drzwi. Weszła do kuchni i błyskawicznie rozejrzała się po
wnętrzu. Starała się jak najszybciej dostrzec intruza.
- A ty kim jesteś, do diabła? - spytał.
L
T
R
Elizabeth była tak zaskoczona, słysząc za sobą chrapliwy głos,
że
odwracając się,
bezwiednie upuściła mosiężną figurkę.
- Och! - jęknął głośno.
Spadła ona prosto na stopę włamywacza, jak się po chwili okazało. Mężczyzna
odwrócił się do Elizabeth plecami, pochylił i objął czubek buta. Najwyraźniej tam wła-
śnie
wylądował ciężki przedmiot, zanim spadł na podłogę. Potoczył się na tyle daleko,
że
Elizabeth nie mogła go dosięgnąć.
Rozejrzała się w poszukiwaniu innej broni. Natychmiast zdała sobie sprawę,
że
przestępca stał w pół drogi między nią a stojakiem z nożami. W tym momencie przypo-
mniała sobie o książce, którą nadal trzymała pod pachą. Chwyciła ją i zaczęła tłuc nie-
proszonego gościa po głowie.
- Co jest, do...? - zaczął mówić, prostując się. Chwycił Elizabeth za przeguby rąk i
odsunął je jak najdalej od siebie. - Kobieto, przestaniesz mnie wreszcie bić? - spytał
groźnym tonem.
Elizabeth zastygła w bezruchu. Patrzyła na niego, wytrzeszczając oczy. Wyglądał
zupełnie jak tamten mężczyzna z książki! Te same zmrużone, błyszczące czarne oczy.
Takie same włosy do ramion, grube rysy twarzy, wystające kości policzkowe, szeroka
szczęka i wąskie usta skrzywione uśmieszkiem. Wysoki, mocno zbudowany, ubrany na
czarno... Wcielenie tamtego potwora? Pierwszy raz w
życiu
Elizabeth zemdlała...
- Zaskakujące powitanie - mruknął Rogan z przekąsem.
Kobieta, którą podniósł z podłogi i ułożył na kanapie w salonie, właśnie się poru-
szyła, odzyskując przytomność. Była niewysoka, ponad trzydzieści centymetrów niższa
od niego. Zapewne dobiegała trzydziestki. Krótkie kasztanoworude włosy podkreślały
delikatne rysy twarzy, krótki prosty nos,
ładnie
wykrojone usta, lekko wystającą brodę,
którą unosiła zaczepnie, gdy traciła cierpliwość. Właśnie tak postąpiła, rzucając się do
ataku na niego. Najpierw użyła ciężkiego mosiądzu, a później w desperacji już tylko
książki.
Uchyliła powieki. Miała błękitne oczy i długie, grube rzęsy, jakich Roganowi jesz-
cze nie zdarzyło się widzieć. Szybko usiadła na kanapie i spojrzała na niego wzrokiem
skrzywdzonej sarny.
L
T
R
Zgłoś jeśli naruszono regulamin