Coulter Catherine - Baron 02 - Oświadczyny.pdf

(1564 KB) Pobierz
CATHERINE
COULTER
OŚWIADCZYNY
Rozdział 1
Jeśli nie zostawisz mnie w spokoju, zacznę krzy­
czeć.
- Ależ oczywiście, że nie zaczniesz, kotku. Sama
wiesz, że jesteś kotkiem, moim małym kotkiem.
Mogę cię głaskać i pieścić, a ty pod dotykiem mo­
jej dłoni będziesz się rozkosznie przeciągać i po­
mrukiwać z zachwytu.
W galerii portretów panowały półmrok i chłód,
tak charakterystyczne dla wczesnego zimowego
popołudnia.
- Tak, Sabrino - zaczął, uśmiechając się, gdy
zbliżał się do niej z wyciągniętą w jej stronę ręką;
na wskazującym palcu połyskiwał szmaragd. - To,
co zamierzam z tobą robić, będzie ci się bardzo po­
dobało. Od samego początku wiedziałem, że mnie
pragniesz, ale sama rozumiesz, musiałem zacze­
kać, aż poślubię Elizabeth. Teraz jestem już jej
mężem. I jestem tutaj. Teraz możemy być razem.
Sabrina patrzyła na wyciągniętą ku niej dłoń,
na jego zgięte palce, jakby chciał je zacisnąć na jej
ciele. Cofała się, aż poczuła, że plecami opiera się
o róg wielkiej pozłacanej ramy obrazu.
Nagle wspomnienie wydarzeń w galerii portre­
tów zaczęło blaknąć, a przed oczami pojawiła się
oślepiająca biel. Trevor zniknął, była sama.
~7
Zgięła się wpół, gdy chwycił ją atak kaszlu. Czu­
ła ból nawet wtedy, gdy kaszel już ustąpił; miała
wrażenie, że żebra podnoszą się do góry, przesu­
wają i wbijają w trzewia. Wstrząsnął nią ból, ale
udało się jej zapanować nad sobą - zmusiła się, by
się wyprostować. Rozejrzała się. Biel śniegu była
oślepiająca. Sabrina nie wiedziała, gdzie jest. Pa­
miętała, że u Dantego głębiny piekieł były właśnie
zimne, nie gorące. Potrafiła przyjąć to do wiado­
mości i nie kwestionować. Teraz wiedziała już, ja­
kie jest piekło - to bezbarwny chłód, tak surowy i do­
kuczliwy, że człowiekowi niemal oddech zamarza
w płucach. Przycisnęła do piersi dłoń odzianą w rę­
kawiczkę i z wysiłkiem oparła się o sękaty wiąz.
Objęła pień i przycisnęła do niego policzek, by po­
czuć szorstką korę. Zabolało, ale przynajmniej
wiedziała, że jej twarz jeszcze nie zamarzła, czuła
ją. Przez pelerynę czuła też szorstki pień i korę
wpijającą się coraz głębiej w jej ciało, przez kolej­
ne warstwy materii, przez suknię i halkę. Dłuższą
chwilę napawała się złudzeniem, jakie dawał pień
drzewa - miała wrażenie, że zapewnia jej schronie­
nie. Wokół niej szalał wiatr, nadymając pelerynę
i szarpiąc jej poły, smagając nagie gałązki drzewa
i wyginając je na wszystkie strony, plącząc z innymi
gałązkami, wdzierając się w nie jak paznokcie wbi­
te w ciało.
Podniosła wzrok. Śnieg nie sypał jeszcze zbyt
mocno, ale wiedziała, że już niedługo znajdzie się
w samym środku szalejącej śnieżycy i umrze, jeśli
nie zdoła wydostać się z lasu. Zmusiła się, by ode­
rwać policzek od pnia i raz jeszcze się rozejrzeć.
Czyżby śnieg padał coraz gęstszy?
Odsunęła się od drzewa i nakazała sobie zrobić
krok naprzód, w myślach błagając niebiosa, by był
to kierunek północny. Wcześniej, nawet po tym, gdy
jej klacz okulała, była niezwykle pewna siebie, prze­
konana, że znajdzie drogę przez las Eppingham.
W końcu mieszkała tu swoje całe osiemnastoletnie
życie i doskonale znała okolicę. Teraz jednak zasta­
nawiała się, czy znalazłaby drogę, nawet gdyby gęst­
niejący śnieg nie poprzykrywał wszystkich charakte­
rystycznych miejsc, które potrafiła rozpoznać.
Cierń zahaczył o poły jej aksamitnej peleryny
w kolorze karmazynowym, którą w ubiegłym roku
dostała od dziadka w prezencie na Boże Narodze­
nie. Schyliła się, by odczepić pelerynę, ale znów
poczuła przejmujący ból w klatce piersiowej. Zgię­
ła się wpół, gdy chwycił ją atak kaszlu, który szyb­
ko stał się tak dokuczliwy, że po zmarzniętych po­
liczkach pociekły jej łzy. Przetarła oczy, ale gdy
znów mogła normalnie widzieć, jedyne, co ukazy­
wało się jej oczom, to twarz Trevora, twarz urodzi­
wa, jakby wyrzeźbiona przez wyśmienitego snyce­
rza, niemal zbyt urodziwa jak na twarz mężczyzny.
Widziała, jak podchodzi do niej, a jego jasnozielo­
ne oczy stają się coraz ciemniejsze. Przesłaniały je
rzęsy, zbyt długie i gęste jak na rzęsy mężczyzny;
przypomniała sobie słowa swojej siostry Elizabeth,
że gdyby urodziła im się córka, mogłaby mieć
po ojcu piękne oczy i rzęsy.
Trevor szedł za Sabriną do galerii portretów we
wschodnim skrzydle Monmouth Abbey, gdzie
przy dobrej pogodzie malowała. Tamtego dnia
chciała skopiować portret Isoldy, szesnastowiecz-
nej hrabiny, na którą niegdyś zwrócił uwagę król
Henryk VIII, ale gdy pojawił się Trevor, szybko za­
pomniała o pracy. Wyraźnie słyszała jego słowa:
- Nie walcz ze mną, moja mała Sabrino. Wciąg­
nęłaś mnie w to polowanie, a ja nie jestem cierpli-
9~
wym człowiekiem. A ty jesteś niezła. Kusisz mnie,
prowokujesz do tego, żeby roztrzaskać w drobny
mak tę iluzję niewinności, którą wokół siebie stwa­
rzasz. Ale pogoń właśnie się skończyła. Koniec
twoich cwanych gierek. Wiem, dlaczego przycho­
dziłaś do tej odosobnionej galerii. Doskonały plan.
A teraz chodź do mnie i powiedz mi, jak bardzo
mnie pragniesz.
Sabrina mocno opierała się plecami o ramę ob­
razu pradziadka, dalej już nie mogła się cofnąć.
Powód... Musi spróbować wymyślić jakiś powód,
dla którego tu przychodzi, taki, w który Trevor by
uwierzył.
- Źle mnie zrozumiałeś, Trevorze. Jestem twoją
szwagierką, niedawno przecież poślubiłeś Eliza­
beth. Jest twoją żoną, a ja nie próbuję wzbudzić
twojego zainteresowania moją osobą. I nigdy nie
chciałam, byś na mnie polował. Nie pragnę cię i ni­
gdy nie pragnęłam. Nie kłamię i nie prowadzę żad­
nych gierek. Proszę, zostaw mnie w spokoju. Przy­
chodzę tu tylko po to, by przyjrzeć się portretowi,
który chcę namalować.
Trevor uśmiechał się, nic nie mówiąc.
Sabrina nie miała złudzeń. W oczach Trevora
widziała ślepą żądzę, ale nie tylko to. Determina­
cję. Nie będzie słuchał jej wyjaśnień, nie Trevor.
Słyszał tylko to, co chciał usłyszeć; widział tylko to,
co chciał zobaczyć. Wokół zawsze kręcili się służą­
cy, ale odkąd Trevor przyszedł za nią do galerii,
nie widziała ani nie słyszała nikogo.
Pozwoliła, by w jej słowach znalazła ujście po­
garda, jaką do niego czuła:
- Posłuchaj mnie, Trevorze. Elizabeth jest twoją
żoną, ufa ci. Ufa ci także mój dziadek. Ja ci nie
ufam, ale to nie ma znaczenia.
~10~
Zgłoś jeśli naruszono regulamin