Tom Clancy - Centrum01.Centrum.pdf

(1403 KB) Pobierz
Tom Clancy
Centrum
1
Wtorek, godzina 16.10 - Seul
Gregory Donald pociągnął łyk szkockiej i rozejrzał się po zatłoczonym barze.
- Czy kiedykolwiek zdarza ci się wracać myślą do przeszłości, Kim? Nie do dzisiejszego
ranka, czy zeszłego tygodnia, ale... bardziej odległej przeszłości?
Kim Huan, zastępca dyrektora Koreańskiej Centralnej Agencji Wywiadowczej, KCIA, wbił
czerwoną słomkę w plasterek cytryny w szklance z dietetyczną Coca Colą.
- Dla mnie, Greg, ten ranek rzeczywiście należy do zamierzchłej przeszłości. Zwłaszcza w
dni takie, jak dzisiaj. Ileż ja bym dał, żeby znaleźć się teraz w łodzi rybackiej z wujem
Pakiem w Jangjang.
- Czy dalej -jest taki krewki, jak kiedyś? - roześmiał się Donald.
- Jeszcze bardziej. Pamiętasz, jak miał kiedyś dwie łodzie rybackie? Jednej już zdążył się
pozbyć. Powiedział, że nie chce mieć wspólnika. Z drugiej strony ja sam też czasem
wolałbym stawiać czoło rybom i sztormom, niż biurokratom. Pamiętasz przecież, jak było. -
Huan kątem oka ujrzał, że dwaj mężczyźni, którzy do tej pory siedzieli koło niego, zapłacili i
wyszli.
- Pamiętam. - Donald skinął głową. - Dlatego się wycofałem.
Huan nachylił-się bliżej i rozejrzał dookoła. Jego oczy zwęziły się, a regularne, wyraźne
rysy twarzy przybrały konspiracyjny wyraz.
- Nie chciałem nic mówić, dopóki są tu dziennikarze z „Seoul Press", ale czy uwierzysz, że
uziemili mi helikoptery na cały dzisiejszy dzień?
Brwi Donalda, wygięły się w łuk ze zdziwienia.
- Wariaci?
- Gorzej. Te dupki z telewizji powiedziały, że helikoptery latające im nad głowami narobią
zbyt wiele hałasu i zepsują cały dźwięk. Więc gdyby się coś zdarzyło, nie mamy żadnego
rozpoznania z powietrza.
Donald dopił szkocką, a potem sięgnął do bocznej kieszeni tweedowej marynarki.
- Okropne, ale tak samo jest wszędzie, Kim. Efekciarstwo wypiera prawdziwy talent.
Identycznie jest w wywiadzie, w rządzie, nawet w Towarzystwie Przyjaźni Amerykańsko-
Koreańskiej. Nikt nie zabiera się od razu do pracy, bo wszystko trzeba najpierw
przeanalizować i ocenić, a tymczasem twój pomysł jest już wart tyle, co zeszłoroczny śnieg.
Huan powoli pokręcił głową.
- Byłem rozczarowany, kiedy postanowiłeś z Firmy przejść do dyplomacji, ale teraz widzę,
że miałeś nosa. Mimo tych wszelkich usprawnień, i tak ledwie człowiekowi starcza czasu na
utrzymanie status quo.
- Ale nikomu się to lepiej nie udaje niż tobie.
- Bo kocham Agencję. - Huan uśmiechnął się..
Donald skinął głową. Wyciągnął fajkę z pianki morskiej firmy Block i paczkę tytoniu
Balkan Sobranie.
- Powiedz mi... spodziewasz się dzisiaj kłopotów?
- Otrzymaliśmy pogróżki od stałych bywalców na naszej liście radykałów, rewolucjonistów
i innych wariatów, ale wiemy co to za jedni i gdzie ich szukać, więc mamy na nich oko. Są
jak te czubki, co wydzwaniają podczas każdego programu Howarda Sterna. Codziennie ta
sama śpiewka. Ale na szczęście poprzestają głównie na gadaniu.
Brwi Donalda znów wygięły się w łuk, gdy nabił fajkę szczyptą tytoniu.
- Oglądacie tu Howarda Sterna?
- Nie. - Huan dopił lemoniadę. - Ale miałem okazję obejrzeć go na pirackich kasetach,
kiedy w zeszłym tygodniu rozbiliśmy siatkę dystrybucji. Nie udawaj, Greg, przecież znasz
ten kraj. Rząd nadal uważa, że Oprah jest zbyt niecenzuralna.
Donald roześmiał się, zaś gdy Huan odwrócił się i powiedział coś do barmana, jeszcze raz
niebieskimi oczami powiódł z wolna po mrocznej sali.
Spostrzegł kilku Koreańczyków, lecz tak jak zwykle w barach wokół budynków
rządowych, przede wszystkim bywali tu przedstawiciele międzynarodowych mediów:
Heather Jackson z CBS, Barny Berk z „New York Times", Gil Vanderwald z „Pacific
Spectator" oraz inni, na których nie zwracał uwagi ani się do nich nie odzywał. Dlatego
przyszedł tu wcześnie i schował się w dalekim, ciemnym zakątku baru, i z tego też powodu
nie towarzyszyła im jego żona, Sundżi. Podobnie jak Donald, Sundżi uważała, że prasa nigdy
nie traktuje go sprawiedliwie - wtedy, gdy był amerykańskim ambasadorem w Korei
dwadzieścia lat temu, ani wtedy, gdy został doradcą Centrum do spraw Korei zaledwie przed
trzema miesiącami.. W odróżnieniu od swego męża, Sundżi nerwowo reagowała na
nieprzychylne komentarze prasy Gregory już dawno nauczył się szukać zapomnienia w
kłębach dymu ze swej zabytkowej fajki, równie ulotnych jak gazetowe nagłówki.
Na chwilę podszedł do nich barman, zaś Huan, obróciwszy się tyłem do baru utkwił swe
ciemne oczy w Donaldzie i położył prawą dłoń płasko i sztywno na kontuarze.
- Dlaczego pytałeś? - podjął. - O wracanie myślą w przeszłość?
Donald ubił w fajce resztę tytoniu.
- Pamiętasz faceta, który nazywał się Jungil Oh?
- Tak sobie - odparł Huan. - Uczył kiedyś w Agencji.
Był jednym z założycieli wydziału psychologii - powiedział Donald. - Fascynujący starszy
pan z Taegu. Kiedy przyjechałem tu po raz pierwszy w 1952 roku, Oh właśnie odchodził.
Tak naprawdę, to go wywalili. KCIA bardzo się starała zostać nowoczesną agencją
wywiadowczą na amerykańską modłę, zaś Oh, gdy nie prowadził wykładów z wojny
psychologicznej, wprowadzał chętnych w tajniki Czondokyo.
- Religia w KCIA? Szpiedzy i wiara?
- Niezupełnie. Chodziło mu raczej o duchowe, metafizyczne podejście do dedukcji i
śledztwa, które sam opracował. Nauczał, że cienie przeszłości i przyszłości są zawsze wokół
nasi wierzył, że poprzez medytację, refleksję nad ludźmi i wydarzeniami, zarówno tymi,
które już się rozegrały jak i tymi, które dopiero nadejdą, jesteśmy w stanie ich dotknąć.
- I co dalej?
- A one pomogą nam jaśniej pojąć teraźniejszość. - Nic dziwnego, że go zwolnili -
zachichotał Huan.
- Nie pasował do nas - przyznał Donald - i, prawdę mówiąc, nie wydaje mi się, żeby miał
wszystkie klepki w porządku. Może się zdziwisz, ale coraz częściej wydaje mi się, że dziadek
był blisko sedna, tuż tuż, może nawet już pukał do drzwi.
Donald sięgnął do kieszeni po zapałki. Huan uważnie przyglądał się swemu byłemu
mistrzowi.
- Coś konkretnego?
- Nie - przyznał Donald. - Tylko przeczucie.
Huan powoli podrapał się w prawą rękę.
- Zawsze interesowałeś się dziwnymi ludźmi.
- Dlaczego nie? Zawsze istnieje szansa, że się czegoś od nich nauczysz.
- Jak z tym starym mistrzem
tae kwon do.
Tym, którego przyprowadziłeś, żeby nauczył nas
naginaty.
Donald zapalił drewnianą zapałkę i trzymając cybuch fajki głęboko w lewej dłoni przyłożył
płomień do tytoniu.
- To był dobry kurs, powinni go byli nawet rozszerzyć. Nigdy nie wiadomo, kiedy będziesz
bezbronny i będziesz musiał się ratować zwiniętą w rulon gazetą albo...
Huan jednym ruchem zeskoczył ze stołka, a spod prawego przedramienia błyskawicznie
wysunął ostrze zębatego noża do krojenia steków.
W tej samej chwili Donald odchylił się do tyłu i, nadal trzymając fajkę, wygiął nadgarstek i
skierował prosty cybuch ku Huanowi. Sparował błyskawiczny cios noża obracając cybuch w
dół na lewo, odparł atak z kwarty i odbił ostrze przeciwnika w lewą stronę.
Huan cofnął nóż i znów natarł do przodu, lecz Donald szybkim ruchem nadgarstka odbił go
znów w lewo, po czym powtórzył manewr po raz trzeci. Gdy jego młody przeciwnik wykonał
niskie cięcie w prawą stronę, Donald błyskawicznie odchylił łokieć w bok, trafił cybuchem w
nóż i ponownie sparował sztych. .
Przytłumione odgłosy ich sparringu przyciągnęły uwagę najbliżej siedzących ludzi. Głowy
odwróciły się, by podziwiać pojedynek dwóch mężczyzn, których ramiona poruszały się tam
i z powrotem niczym tłoki silnika, a nadgarstki obracały się z niesamowitą precyzją i
wprawą.
- Czy oni walczą na serio? - zapytał technik w firmowej koszulce sieci telewizyjnej CNN.
Nie zważając na gapiów, toczyli bój w milczeniu, z kamiennymi twarzami, wzrokiem
utkwionym w oczach przeciwnika, zastygłymi w bezruchu ciałami, prócz ścierających się ze
sobą lewych rąk. Usta mieli obaj zaciśnięte i oddychali szybko przez nozdrza.
Wkrótce wokół walczących zgromadziło się spore półkole widzów Po błyskawicznej
wymianie ciosów, Huan zrobił gwałtowny wypad do przodu, a Donald złapał nóż w oktawie,
podbił na sekstę, a następnie klasycznym
prise-de-fer
lekko podbił dłoń Huana, na mgnienie
oka puścił ostrze i, uderzając ostro w septymie, posłał nóż przeciwnika na podłogę.
Wpatrując się nadal w Huana, Donald lekkim ruchem prawej dłoni zgasił palącą się nadal
zapałkę.
Tłum nagrodził zwycięzcę gromką owacją, a kilku ludzi podeszło, by poklepać Donalda po
plecach. Huan z uśmiechem wyciągnął rękę. Donald oburącz uścisnął mu mocno dłoń.
- Jesteś nadal niepokonany - powiedział Huan.
- Nie szedłeś na całego...
- Tylko na początku, na wypadek, gdybyś zareagował zbyt wolno. Ale nie. Wciąż
poruszasz się jak duch.
- Jak duch? - odezwał się słodki głos zza pleców Donalda.
Donald odwrócił się i zobaczył swoją żonę, która torowała sobie drogę w tłumie
rozchodzących się widzów Jej młodzieńcza uroda przyciągała spojrzenia dziennikarzy.
- Jak ci nie wstyd? - powiedziała do męża. - Zupełnie, jak inspektor Clouseau ze swoim
służącym.
Huan skłonił się w pas, a Donald objął żonę, przytulił i pocałował.
- To nie było przeznaczone dla twych oczu - bronił się Donald, wyciągając nową zapałkę,
by wreszcie zapalić fajkę. Spojrzał na neonowy zegar nad barem. - Myślałem, że mieliśmy
się spotkać przy trybunie za piętnaście minut.
- Temu - uzupełniła.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Piętnaście minut temu.
Donald spuścił wzrok. Przygładził dłonią siwe włosy
- Przepraszam. Porównywaliśmy właśnie z Kimem opowieści rodem z horrorów i nasze
najskrytsze marzenia.
- Które w znakomitej większości niczym się od siebie nie różniły - zauważył Huan.
Sundżi uśmiechnęła się.
- Domyślałam się, że po dwóch latach będziecie mieli sobie wiele do powiedzenia. -
Spojrzała na męża. - Kochanie, jeżeli chcesz jeszcze trochę porozmawiać, albo uprawiać
szermierkę innymi sztućcami po uroczystościach, mogę odwołać obiad z rodzicami...
- Nie - Huan wtrącił szybko. - Nie rób tego. Muszę do późnego wieczora posiedzieć nad
raportem z dzisiejszej uroczystości.., A poza tym na waszym ślubie miałem okazję poznać
twojego ojca. Jest bardzo postawnym mężczyzną. Niedługo postaram się wpaść do
Waszyngtonu i spędzę z wami trochę czasu. Może nawet znajdę sobie żonę Amerykankę,
skoro Greg porwał najpiękniejszą kobietę w Korei.
Sundżi uśmiechnęła się doń kącikami ust.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin