Kolory Polinezji.pdf

(516 KB) Pobierz
Robyn Donald
Kolory Polinezji
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Cade Peredur kolejny raz odtworzył wiadomość, którą jego brat, Peter Cooper, zo-
stawił mu w poczcie głosowej. Z kamienną twarzą słuchał rozpaczliwych, chaotycznych
słów nagranych tuż przed tragicznym końcem.
- Cade, gdzie jesteś? Gdzie ty się, do diabła, podziewasz? Pewnie dogadzasz lady
Louisie. Niech cię szlag, Cade. Potrzebuję cię bardziej niż te wszystkie kobiety. Dlacze-
go nie zostałeś w domu? Dlaczego na mnie nie czekasz?
Nastąpiła krótka chwila cisza.
- Cade, byłem taki głupi...
Nawet na dźwięk zdławionego szlochu nie drgnął ani jeden mięsień twarzy Cade'a.
- Taryn była moją ostatnią nadzieją. To tak cholernie boli, Cade, tak bardzo... - Po-
nownie dało się słyszeć jedynie przyspieszony oddech, a potem padły wstrząsające sło-
wa: - Nic mi nie zostało. Roześmiała się, gdy zapytałem... roześmiała się...
Cisza trwała tak długo,
że
gdy Cade odsłuchiwał nagranie za pierwszym razem, są-
dził,
że
to koniec. W końcu jednak rozległ się szept brata:
- To nie ma sensu, Cade. Przepraszam, ale nic już nie ma sensu. Nie mogę tak
żyć.
Ona odeszła na dobre. Przeproś ode mnie rodziców za to,
że
okazałem się takim bezuży-
tecznym synem. Na szczęście mają ciebie. Chcieli,
żebym
był taki jak ty i Bóg jeden wie,
że
próbowałem. Ale zawsze wiedziałem,
że
to nie ma sensu. Ożeń się, Cade, i daj im
wnuki, które pokochają. Będą ich teraz potrzebować...
Przerwał niespodziewanie, po czym dodał drżącym głosem:
- Spróbuj mną nie gardzić, Cade. Kocham cię.
Żegnaj.
Cade wyłączył nagranie, po czym przeszedł przez luksusowo urządzony pokój,
że-
by spojrzeć na londyński pejzaż. Z trudem zdławił trawiącą go wściekłość. Odsłuchał
wiadomość od brata osiem godzin po jej nagraniu. Gdy dotarł do apartamentu Petera,
znalazł tylko zimne ciało.
Odkąd Cade pamiętał, młodszy brat próbował mu we wszystkim dorównać. Z cza-
sem stało się to jego obsesją. Na szczęście, kiedy poszedł na studia, odnalazł własną dro-
L
T
R
gę i przestał z nim konkurować. Mimo to Cade zawsze traktował go z nadmierną opie-
kuńczością i troską.
Zaciskając pięści, odwrócił się i wszedł go gabinetu. Zatrzymał się przy biurku.
Stojące na nim zdjęcie zrobiono podczas obchodów czterdziestej rocznicy
ślubu
jego
przybranych rodziców, kilka miesięcy przed
śmiercią
Petera. Isabel i Harold Cooper
uśmiechali się na nim promiennie, a twarz Petera zdradzała ekscytację. Cade jak zwykle
się wyróżniał. Był wyższy od dwóch pozostałych mężczyzn, miał od nich ostrzejsze rysy,
a jego mina była nieodgadniona.
Samobójstwo Petera osłabiło tę mocną rodzinną więź. W noc po pogrzebie syna
Harold Cooper zmarł na zawał serca. Z kolei Isabel, która z trudem sklejała kawałki
dawnego
życia,
miała potwornego pecha: weszła prosto pod koła samochodu. Naoczni
świadkowie
twierdzili,
że
poruszała się jak lunatyczka. Nic dziwnego, skoro prawie nie
sypiała, a funkcjonowanie w ciągu dnia zawdzięczała silnym lekom.
Cade wiedział,
że
jego matka nie chciała targnąć się na własne
życie.
Mimo to bra-
kowało jej woli walki. Musiał znaleźć sposób, by pomóc jej powrócić do normalności.
Okazja nadarzyła się pewnego dnia w szpitalu, gdy trzymając go za rękę, powie-
działa zbolałym głosem:
- Gdybym wiedziała... dlaczego... nie czułabym się tak potwornie. Chcę wiedzieć,
Cade. Muszę poznać prawdę, zanim odejdę.
L
T
R
- Nigdzie się nie wybierasz - zapewnił ją zachrypniętym głosem. - A ja dowiem się,
co się stało.
W jej oczach zapłonęła nadzieja.
- Obiecujesz?
- Tak, ale potrzebuję twojego wsparcia.
Zdobyła się na słaby uśmiech.
- Zgoda.
To był punkt zwrotny. Od tej pory robiła wszystko co w jej mocy,
żeby
odzyskać
siły i wrócić do zdrowia. Upłynęło wiele miesięcy rehabilitacji, zanim mogła opuścić
szpital. Musiała jednak korzystać z wózka inwalidzkiego.
Rozmyślając o tragicznych wydarzeniach z niedawnej przeszłości, Cade jeszcze
raz spojrzał na zdjęcie, a potem na list, który Peter zostawił dla rodziców. Cade kolejny
raz wyjął go z koperty i przeczytał. W przeciwieństwie do nagrania na poczcie głosowej
list nie zdradzał
żalu.
Peter zapewnił rodziców o swojej miłości i przeprosił za zadany im
ból. Dodał także,
że
jego
życie
nie ma sensu.
Nie wspomniał o kobiecie, która zamieniła jego egzystencję w otchłań rozpaczy.
Nigdy nie przedstawił jej rodzinie. Rzadko wspominał o niej w rozmowach. Właściwie
nie wymienił nawet jej imienia. Podobnie było podczas jego ostatniej wizyty w domu ro-
dzinnym, gdy
świętowali
z okazji jego pierwszego poważnego zlecenia: miał wykonać
rzeźbę w parku miejskim. Był taki podekscytowany. Wciąż opowiadał tylko o pracy i
powtarzał,
że
nic innego nie ma znaczenia. Dlaczego zatem wspomniał o Taryn Angove
w ostatniej wiadomości, jaką mu zostawił? W jaki sposób ta kobieta przyczyniła się do
śmierci
Petera? Co takiego powiedziała albo zrobiła, co popchnęło go do ostatecznego
rozwiązania?
Zemsta to nienasycona bestia, Cade wiele razy widział, jak trawiła umysł i niszczy-
ła
duszę. Dlatego jej nie ulegał. Nie zamierzał jednak zapomnieć o sprawiedliwości. Jego
brat na nią zasługiwał.
Niestety
śledztwo
postępowało niezwykle wolno. Cade wiedział,
że
osiem godzin
przed samobójstwem Petera dziewczyna wsiadła do samolotu lecącego do Nowej Zelan-
dii, skąd pochodziła. Planowała tę podróż od dłuższego czasu. Zamierzała zniknąć z jego
życia
bez względu na to, co ich
łączyło.
A
łączyło
ich wiele - Cade był tego pewien. Zdo-
łał
ustalić,
że
się przyjaźnili i najprawdopodobniej także ze sobą sypiali.
Poza tym zainteresował się finansami brata. Okazało się,
że
spora kwota, która za-
siliła konto Petera w związku z realizacją zamówionej przez miasto rzeźby, zniknęła
niemal tak szybko, jak się pojawiła. Drobna jej część została przelana na konto Taryn
Angove, a po reszcie nie został nawet
ślad.
Czy to możliwe,
że
zdołała nakłonić Petera
do wypłacenia całej gotówki i przekazania jej? Nawet jeśli tak się stało, brakowało na to
dowodów.
Na szczęście nie wszystko było stracone. Dzięki skrupulatności wynajętych detek-
tywów Cade zdołał ustalić dokładne miejsce pobytu panny Angove. Dobrze wiedział,
L
T
R
dokąd powinien się udać na poszukiwania. Z tą myślą spojrzał na spakowaną walizkę.
Wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Wystarczyło znaleźć kobietę, która mogła
znać odpowiedzi na dręczące go pytania.
Przez cały dzień panowała bezwietrzna pogoda. Na horyzoncie błękitne niebo sty-
kało się z połyskującym morzem. Porośnięte drzewami wzgórza górowały nad zatoką.
Ostre
światło
oślepiło Cade'a, gdy spojrzał w górę na ptaki morskie.
Drobne fale bezgłośnie rozbijały się o brzeg. Tysiące cykad wygrywały swoją me-
lodię. Harmonię dźwięków zakłócił natarczywy dzwonek telefonu komórkowego. Tylko
Roger, asystent Cade'a, znał ten numer i używał go wyłącznie z ważnych powodów.
Prawdopodobnie pojawiły się problemy.
- Musimy omówić kilka kwestii w związku ze spotkaniem na Fala'isi - poinformo-
wał Roger na wstępie.
- A konkretnie? - zapytał Cade.
Jakiś czas temu poproszono go,
żeby
wziął udział w spotkaniu dotyczącym przy-
szłości Oceanii. Jako człowiek, który odniósł wielki sukces w realizacji dużych projek-
tów biznesowych także w tym regionie, miał podzielić się swoimi spostrzeżeniami z wie-
loma wpływowymi ludźmi, których zaproszono na to ważne wydarzenie.
Po kilku minutach Cade rozwiał wszelkie wątpliwości swojego asystenta, a wtedy
ten odezwał się nieco nerwowo:
- Dzwoniła pani Louisa.
Cade uniósł ciemne brwi.
- W jakiej sprawie?
- Prosiła o twój aktualny adres. Twierdziła,
że
to coś pilnego. Nie była zadowolo-
na, gdy odmówiłem.
- Dobrze zrobiłeś. - Cade nie lubił zdradzać szczegółów z
życia
prywatnego, ale po
chwili namysłu dodał: - Rozstaliśmy się, więc możesz ją ignorować.
- Jak sobie
życzysz.
Cade uśmiechnął się cynicznie. Dobrze wiedział,
że
Louisa nie dołączyłaby do nie-
go w Nowej Zelandii za
żadne
skarby. Uwielbiała luksus i ekskluzywne butiki, których
L
T
R
Zgłoś jeśli naruszono regulamin