09 Mgliste Proroctwa (m76).rtf

(1309 KB) Pobierz



STEVEN SAYLOR

MGLISTE PROROCTWA

A Mist of Prophecies

Przekład Janusz Szczepański

Wydanie oryginalne: 2002

Wydanie polskie: 2003


Rickowi Lovinowi


NOTA OD TŁUMACZA

Rzymskie miesiące a ich polskie odpowiedniki

W poprzednich powieściach cyklu Roma sub rosa niejednokrotnie przewijały się wyjaśnienia dotyczące podziału roku na miesiące, jaki stosowano w Rzymie przed wprowadzeniem kalendarza juliańskiego. Nieco szerzej został ten temat potraktowany w Morderstwie na Via Appia, gdzie Saylor włożył w usta Gordianusa i jego syna Ekona dywagacje na temat wad i zalet ówczesnego kalendarza. Tutaj przypomnę tylko pokrótce za autorem rzymskie miesiące z podaniem odpowiadających im naszych współczesnych. Saylor stosuje na przemian starożytny i obecny system datowania. W tłumaczeniu dla uproszczenia przyjąłem nazwy polskie i współczesny system liczenia dni, z drobnymi wyjątkami w niektórych dialogach, gdzie dla zachowania atmosfery pozwoliłem bohaterom mówić o kalendach, nonach czy idach.

 

StyczeńJanuarius (29 dni)

LutyFebruarius (28 dni)

MarzecMartius (31 dni)

KwiecieńAprilis (29 dni)

MajMaius (31 dni)

CzerwiecJunius (29 dni)

LipiecQuinctilis, później Julius (31 dni)

SierpieńSextilis, później Augustus (29 dni)

WrzesieńSeptember (29 dni)

PaździernikOctober (31 dni)

ListopadNovember (29 dni)

GrudzieńDecember (29 dni)

Kalendy: pierwszy dzień miesiąca

Nony: siódmy (w marcu, maju, lipcu i październiku) lub piąty (w pozostałych) dzień miesiąca

Idy: piętnasty (w marcu, maju, lipcu i październiku) lub trzynasty (w pozostałych) dzień miesiąca


CHRONOLOGIA WYDARZEŃ

 

 

Ta historia zaczyna się 9 sierpnia 48 r. P.n.e. niektóre z podanych dat są przybliżone. Wzmianki dotyczące kasandry są fikcyjne.

 


Lata


82-80 p.n.e.

 

73 r. p.n.e.

 

 

 

63 r. p.n.e.

 

56 r. p.n.e.

 

 

55 r. p.n.e.

 

52 r. p.n.e.

 

 

 

 

 

49 r. p.n.e.

 

 

 

 

 


Sulla rządzi Rzymem jako dyktator.

 

Proces westalki Fabii oskarżonej o złamanie ślubu czystości z Katyliną. Spartakus wszczyna bunt niewolników, stłumiony w następnym roku.

 

Cycero zostaje konsulem, udaremnia spisek Katyliny.

 

Kwiecień: proces Marka Celiusza oskarżonego o morderstwo. Broni go Cycero, za oskarżeniem stoi Klodia.

 

18 listopada: ślub Milona i Fausty Kornelii.

 

18 stycznia: zamordowano Klodiusza.

 

Kwiecień: proces Milona oskarżonego o to morderstwo. Obrońcą jest Cycero, oskarżycielem Marek Antoniusz. Milo zostaje skazany i ucieka do Massilii.

 

10 lub 11 stycznia: Cezar przekracza Rubikon.

 

17 marca: Pompejusz ucieka za Adriatyk do Grecji.

 

19 maja: córka Cycerona, Tullia, rodzi dziecko, które niebawem umiera.

7 czerwca: Cycero opuszcza Italię i dołącza do Pompejusza.

 

2 sierpnia: wojska Pompejusza w Hiszpanii poddają się Cezarowi.

 

Październik: Massilia kapituluje przed Cezarem, który ułaskawia wszystkich tamtejszych rzymskich wygnańców poza Milonem i Werresem. Cezar wraca do Rzymu, by na 11 dni przyjąć dyktaturę w celu przeprowadzenia wyborów. Celiusz zostaje wybrany na pretora.

 

Listopad: do Cezara w Rzymie dociera wieść o śmierci Kuriona w Afryce.



48 r. p.n.e.


5 stycznia: Cezar przeprawia się przez Adriatyk.

 

Koniec lutego: Celiusz wznosi trybunę obok Treboniusza i wszczyna zamieszki.

 

Koniec marca: Antoniusz wyrusza za Adriatyk, by połączyć się z Cezarem. W Rzymie wybuchają kolejne rozruchy wywołane przez Celiusza.

 

Kwiecień: Pompejusz i Cezar rozpoczynają działania wojenne pod Dyrrachium. Senat uchwala dekret Senatus consultum przeciwko Celiuszowi. Milo ucieka z Massilii, by wrócić do Italii.

 

17 lipca: Pompejusz omal nie pokonuje Cezara pod Dyrrachium. Cezar decyduje się wycofać. Działania wojenne przenoszą się w głąb lądu, do Tessalii.

 

5 sierpnia (nony sierpniowe): Kasandra zostaje zamordowana.

 

9 sierpnia: pogrzeb Kasandry. Cezar i Pompejusz toczą bitwę w pobliżu tessalskiej miejscowości Farsalos.

 



Kasandra:

Apollo, Apollo, panie dróg i moja zgubo,

Znowuś mnie ugodził grotem swego głosu!

 

Chór:

Po jej mrocznych słowach brnę jak ociemniały,

W mglistych tumanach proroctw zanurzony cały...

 

Ajschylos, Agamemnon (1080-82; 1112-13)


ROZDZIAŁ I

Kasandrę widziałem po raz ostatni...

Chciałem już powiedzieć, że po raz ostatni widziałem ją w dniu jej śmierci, ale to mijałoby się z prawdą. Ten ostatni razkiedy patrzyłem na jej twarz, przesuwałem palcami po jej złocistych włosach, a nawet odważyłem się dotknąć jej policzkazdarzył się w dniu jej pogrzebu. To ja wszystko załatwiałem. Nie było nikogo innego, kto mógłby to zrobić. Nikt się nie pojawił, by zabrać jej ciało.

Nazywam ją Kasandrą, ale to oczywiście nie było jej prawdziwe imię. Nie ma chyba rodziców, którzy chcieliby obciążyć dziecko tym przeklętym imieniem, podobnie jak nikt nie nazwałby córki Medeą lub Meduzą, a syna Cyklopem. Żaden pan nie nadałby takich mian nawet swym niewolnikom. Kasandra... ludzie zaczęli ją tak nazywać z powodu owej szczególnej zdolności, jaką jej przypisywano. Jak jej trojańska imienniczka, potrafiła ponoć przewidywać przyszłość. Ten przeklęty dar nie przyniósł wiele dobrego żadnej z nich.

Ona sama mówiła o sobie tak, jak nazywali ją inni. Twierdziła, że nie pamięta ani swego imienia, ani rodziców, ani skąd pochodzi. Według niektórych bogowie zsyłali jej wizje przyszłości, aby zadośćuczynić za ograbienie jej z przeszłości. Znalazł się jednak ktoś, kto ograbił ją i z teraźniejszości. Ktoś zdmuchnął płomień, który płonął w duszy Kasandry i rozświetlał ją wewnętrznym blaskiem, jakiego nie widziałem u żadnego innego śmiertelnika. Kasandra została zamordowana.

Jak wspomniałem, zadanie zorganizowania jej pogrzebu spadło na mnie. Wydania jej ciała nie zażądał żaden wzburzony przyjaciel czy kochanek, pogrążony w żałobie rodzic czy brat. Młody człowiek, który był jej jedynym towarzyszem, niemowa zwany przez nią Rupąochroniarz, służący, krewny, kochanek?zniknął bez śladu po jej śmierci. Przez trzy dni zwłoki spoczywały na marach w westybulu mojego domu na Palatynie. Balsamiści ubrali Kasandrę na biało i obłożyli sosnowymi gałęziami dla zapachu. Zabójca nie zniszczył jej urody; umarła od trucizny. Pozbawione żywego koloru gładkie policzki i delikatne usta nabrały wyglądu lekko opalizującego wosku, jak wyrzeźbione w białym, półprzeźroczystym marmurze. Okalające twarz włosy przypominały kute złoto, zimne i twarde w dotyku. Za dnia, kiedy przez okno w dachu padały na nią promienie słońca, wyglądała jak marmurowy posąg. Jednak każdej nocy, podczas gdy reszta domowników spała, wykradałem się z małżeńskiego łoża, by patrzeć na Kasandrę. Były takie chwile... dziwne chwile, jakie mogą nadejść tylko w środku nocy, kiedy umysł jest zmęczony, a migotliwe światło lamp oliwnych myli wzrok starego człowieka... wtedy wydawało się wprost niemożliwe, że ona nie żyje. Jej twarz nabierała ciepłego połysku, włosy mieniły się czerwienią i złotem. Rzekłbyś, lada moment otworzy oczy i rozchyli nozdrza, by odetchnąć. Raz nawet odważyłem się musnąć wargami jej usta, ale natychmiast zadrżałem i się cofnąłem; były zimne i nieczułe jak kamień.

Zgodnie z powszechnym obyczajem zawiesiłem na drzwiach frontowych czarny wieniec. Takie wieńce są z jednej strony ostrzeżeniem, informują obcych o obecnych w domu zwłokach, ale z drugiej strony stanowią zaproszenie: przybywajcie, pożegnajcie go lub ją po raz ostatni! Ale ani jeden gość się nie zjawił, by oddać cześć ciału Kasandry. Omijali nas nawet ci nałogowi plotkarze, którzy łażą po mieście, szukając wieńców na drzwiach i odwiedzając ludzi, których nigdy w życiu nie widzieli, tylko po to, żeby zerknąć na najświeższego trupa i wyrazić opinię o robocie balsamistów. Tylko ja jeden byłem w żałobie po Kasandrze. Kto wie, pomyślałem, może śmierć i pogrzeby zanadto spowszedniały w Rzymie, aby odejście jednej kobiety o nieznanym pochodzeniu, powszechnie uważanej za wariatkę, wzbudziło jakiekolwiek zainteresowanie. Cały świat ogarnięty jest wojną domową, która usunęła w cień wszystkie wcześniejsze konflikty w historii. Żołnierze ginęli setkami i tysiącami na lądzie i na morzu. Rozpaczające żony marły z niedostatku, zrujnowanych dłużników znajdowano wiszących na stryczkach, chciwi spekulanci ginęli we śnie od noża. Rzym był bliski zagłady, a przyszłość obiecywała tylko śmierć i cierpienia na skalę, jakiej ludzkość nigdy dotąd nie doświadczyła. Piękna, szalona Kasandra, która krążyła po ulicach, przenikliwym głosem wypowiadając swe proroctwa, nie żyje... i nikogo to nie obchodzi choćby na tyle, żeby przyjść i pożegnać jej zwłoki przed pogrzebem.

Kogoś jednak widocznie obchodziła wystarczająco, by ją zamordował.

Kiedy upłynął okres żałoby, wezwałem najsilniejszych z moich niewolników i kazałem im wziąć mary na ramiona. Reszta domowników stworzyła kondukt, tylko Bethesda została w domu, ponieważ przez długi czas chorowała i tego dnia czuła się zbyt słabo, by wychodzić z domu. Jej miejsce u mego boku zajęła nasza córka Diana, wraz z mężem Dawusem. Mój syn Eko i synowa Menenia szli za nami ze swymi jedenastoletnimi, złotowłosymi bliźniętami, już wystarczająco dorosłymi, by rozumieć smutny charakter wydarzenia. Hieronimus z Massilii, mieszkający w moim domu od swego przybycia do Rzymu w ubiegłym roku, też był obecny. Wiele w życiu wycierpiał i dobrze wiedział, co to znaczy być wyrzutkiem, sądziłem więc, że musi odczuwać coś w rodzaju duchowego pokrewieństwa z Kasandrą. Moi nieliczni niewolnicy dopełniali pochodu; byli wśród nich dwaj bracia, Mopsus i Androkles, nieco młodsi od dzieci Ekona. Dzisiaj też wyczuwali atmosferę i, co się im rzadko zdarzało, zachowywali się odpowiednio.

Żeby pogrzeb odbył się godnie, wynająłem trzech muzykantów, aby szli na czele konduktu. Dwaj grali posępną melodię na rogu i na flecie, a trzeci potrząsał mosiężną grzechotką. Moi sąsiedzi w swych eleganckich domach z daleka słyszeli muzykę i albo zamykali z irytacją okiennice, albo wyglądali ciekawie z okien. Za muzykantami szły cztery opłacone przeze mnie płaczki. Nie było mnie stać na więcej, choć ich praca nie jest droga. W dzisiejszych czasach w Rzymie nie brakuje kobiet, które przez własne życiowe tragedie z łatwością mogą lać łzy nad zmarłą, której w ogóle nie znały. Ta czwórka pracowała już wcześniej razem i wykazywała się godnym podziwu profesjonalizmem. Dygotały od płaczu, zataczały się i potykały, ale nigdy nie zderzały się ze sobą. Szarpały rozczochrane włosy i na zmianę odśpiewywały refren słynnego epitafium Newiusza: Jeżeli śmierć kogokolwiek z ludzi może zasmucić serca nieśmiertelnych, bogowie muszą płakać nad tą kobietą...” Tuż za płaczkami szedł mim. Zastanawiałem się, czy go zatrudnić, ale w końcu uznałem, że będzie to właściwe. Powiedziano mi, że pochodzi z Aleksandrii i jest najlepszym fachowcem w Rzymie. Na tę okazję nałożył kobiecą maskę, blond perukę i niebieską tunikę, jaką zwykła nosić nieboszczka. Sam go nauczyłem naśladować chód i gestykulację Kasandry. Na ogół jego ruchy były przesadnie podkreślone i wyraźnie trąciły aktorstwem, ale co jakiś czasnie wiem, czy w sposób zamierzony, czy przypadkiemprzybierał pozę tak idealnie pasującą do Kasandry, że aż ciarki mnie przechodziły.

Mimom pogrzebowym z reguły daje się sporo swobody w parodiowaniu i łagodnym wyśmiewaniu postaci zmarłego, którą mają grać, ale ja z góry tego zabroniłem. Można sobie pozwolić na szczyptę ironii, wyrażonej ze smakiem i uczuciem, kiedy chodzi o ojca rodu lub powszechnie znaną osobę, ale za mało było wiadomo o życiu Kasandry, by z tego żartować. Oczywiście mim nie mógł naszkicować jej portretu, nie parodiując tej jednej rzeczy, z której była znana każdemu chyba Rzymianinowi: jej napadów proroczego uniesienia. Co pewien czas wyginał się konwulsyjnie, wirował w szalonym tańcu, po czym odrzucał głowę do tyłu i wydawał z siebie dziwne, niepokojące modulowane dźwięki. Nie było to wierne naśladownictwo, zaledwie sugestia, ani w części tak przerażająca i niesamowita, jak rzeczywiste przypadki, kiedy w jaźń Kasandry wnikał bóg, ale dość charakterystyczna, by każdy, kto kiedykolwiek był świadkiem jej proroctw na Forum lub na jakimś rynku, pokiwał głową i powiedział sobie: A więc to ona leży na tych marach.

Dopiero za mimem sunęła sama Kasandra, niesiona wysoko i obłożona świeżymi kwiatami i zielonymi gałęziami, z rękami skrzyżowanymi na piersiach i zamkniętymi oczami jak we śnie. Za marami szliśmy my; posępna procesja domowników, z których nikt poza mną nawet nie znał kobiety, którą odprowadzaliśmy w jej ostatniej drodze. Mijaliśmy powoli wspaniałe wille Palatynu, potem zeszliśmy w dolinę, do tętniącej życiem dzielnicy Subura. Nawet w tych bezbożnych czasach, kiedy ludzie gardzą bogami (a ci odpłacają im tą samą monetą), przechodzący kondukt pogrzebowy traktowany jest z szacunkiem. Przechodnie przystawali, aby nas przepuścić, przekupnie przerywali targi i plotkowanie.

Często się zdarza, że kiedy kondukt przemierza ulice miasta, dołączają do niego inni, by również oddać w ten sposób cześć zmarłej osobie. Dzieje się tak zawsze podczas pogrzebów ludzi możnych i sławnych, ale nierzadko i zwykłych obywateli, jeżeli byli znani i lubiani w okolicy. Do naszego orszaku jednak nie przyłączył się nikt. Ilekroć oglądałem się przez ramię, widziałem tylko pustą przestrzeń za ostatnim szeregiem moich niewolników, a potem tłum zwierał się znów za nami, powracając do swych przerwanych zajęć jakby nigdy nic. Wkrótce jednak miałem się przekonać, że byli tacy, którzy nas obserwowali, a nawet śledzili.

W końcu dotarliśmy do bramy Eskwilińskiej. Przechodząc pod jej łukiem, opuściliśmy świat żywych i wkroczyliśmy do królestwa umarłych. Jak okiem sięgnąć na łagodnie opadających stokach rozciągała się publiczna nekropolia Rzymu. Tu właśnie grzebano w skromnych grobach pospólstwo, a niewolników po prostu zakopywano bezimiennie. Nasz pogrzeb nie był jedyny; tu i ówdzie wznosiły się pasma dymu ze stosów, na których palono zwłoki, przesycając okolicę zapachem palonego drewna i ciała. Stos dla Kasandry też był już przygotowany, nieco w bok od głównej alei, na szczycie niewielkiego pagórka. Kiedy niewolnicy składali na nim mary, a służba cmentarna zajęła się rozniecaniem ognia, udałem się do świątyni Libitiny, gdzie przechowuje się rejestry zmarłych. Urzędnik potraktował mnie z wysoka i niechętnie od pierwszej chwili, kiedy z trzaskiem położył księgę rejestrową na dzielącym nas kontuarze. Oznajmiłem mu, że chcę zgłosić zgon. Księga miała postać drewnianego dyptyku, którego wewnętrzne strony stanowiły tabliczki pokryte woskiem. Urzędnik wziął do ręki rylec i spytał opryskliwie:

Obywatel, niewolnik czy cudzoziemiec?

Nie jestem pewien.

Nie jesteś pewien?

Popatrzył na mnie, jakbym wszedł do świątyni tylko po to, by marnować jego czas.

Nie znałem tej kobiety. Chyba nikt jej nie znał.

Nie była twoją domowniczką?

Nie. Zająłem się jej pogrzebem tylko dlatego, że...

Była więc cudzoziemką przebywającą czasowo w mieście?

Nie jestem pewien.

Zatrzasnął księgę i wycelował we mnie rylec, mówiąc:

W takim razie odejdź i nie wracaj, dopóki nie nabierzesz pewności.

Wyciągnąłem rękę ponad kontuarem i chwyciłem go za tunikę pod szyją.

Ta kobieta zmarła przed czterema dniami tu, w Rzymie, a ty teraz zapiszesz jej zgon w rejestrze zmarłychwycedziłem.

Urzędnik wybałuszył oczy i wychrypiał: Oczywiście, oczywiście! Dopiero stopniowo rozluźniając chwyt, uświadomiłem sobie, jak silnie go ścisnąłem. Mężczyzna był czerwony na twarzy i dłuższą chwilę zajęło mu wyrównanie oddechu. Równie długo trwał spektakl przywracania nadszarpniętej godności: poprawianie tuniki, przyczesywanie dłonią włosów. Urzędnik na nowo otworzył księgę i przyłożył rylec do wosku.

Imię zmarłej?zapytał łamiącym się głosem, po czym odchrząknął kilka razy.

Nie jestem pewien.

Usta mu zadrgały, ugryzł się jednak w język i nie podniósł oczu znad księgi.

Muszę jednak wpisać tu jakieś imię.

Napisz więc: Kasandra.

W porządku.Wprawnie wykaligrafował litery i znów spojrzał na mnie.Skąd pochodziła?

Mówiłem ci, że nie wiem.

Cmoknął ze zniecierpliwieniem.

Muszę coś zapisać. Jeśli była obywatelką, muszę znać jej nazwisko rodowe, a jeśli była mężatką, także imię jej męża. Jeśli była cudzoziemką, należy zapisać pochodzenie. Jeśli była niewolnicą...

Napisz zatem: pochodzenie nieznane.

Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale się rozmyślił.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin