Sardou Romain - I odpuść nam nasze winy.rtf

(1166 KB) Pobierz

Romain Sardou

 

I odpuść nam nasze winy

Z francuskiego przełożyła Krystyna Szeźyńska-Maćkowiak

Tytuł oryginału PARDONNEZ NOS OFFENSES

 

Dedykuję żonie...

 

Prolog

Fragmenty przesłuchań spisanych w księgach Przenajświętszej Inkwizycji, prowadzonych przez biskupa Beruliusza de Noy w Sabarthes w Tarles we wrześniu roku 1290.

My, Awejron Quentin i Sydoniusz Meliesse, wikariusz biskupa de Noy i referent dworu biskupa Sabarthes, w wigilią narodzenia Marii Panny, w drugim roku panowania Filipa, króla Francji, potwierdzamy, iż zeznania złożone pod przysięgą przez Kretienotę Paquin, córkę Breanda Paquin, oraz Wilhelminę Got, siostrzenicę ojca Anzelma, jałmużnika z Domines, są godne wiary i uczciwe.

Zeznania spisane w przytomności Jego Ekscelencji biskupa de Noy potwierdzają zebrane dotychczas fakty, związane z morderstwami popełnionymi w diecezji Draguan. Otwierają wielki proces zgromadzenia dominikanów w Passier. Nakazano, by wszyscy świadkowie, mogący wnieść coś do sprawy, zostali wysłuchani i złożyli zeznania przed trybunałem kościelnym. Jego Ekscelencja biskup de Noy został z woli namiestników królewskich oraz prymasowskich jedynym sędzią w tej sprawie. W jego obecności spisywane będą zeznania i przed jego obliczem winni przyznają się do zbrodni.

Poniższy akt sporządzono w Tarles, w pałacu biskupim, w obecności dwóch asesorów i ojca inkwizytora. Spisał go na welinie referent Sydoniusz Meliesse, w dniu i roku podanych powyżej.

Zgodnie z obyczajem referent zasiadał po lewicy biskupa, przy niewielkim drewnianym pulpicie. Posiedzenie 7 września 1290 roku jeszcze się nie zaczęło. Inkwizytor właśnie zajmował miejsce pod ogromnym krzyżem; stojący przy drzwiach wikariusz Quentin przywdziewał czarną dominikańską pelerynę i poprawiał kaptur. Jeden tylko referent czekał w gotowości i od wczesnego ranka dreptał po sali. Na pulpicie, lekko nachylonym, leżały starannie ułożone karty, przytrzymywane ołowianym przyciskiem; obok czekało pięć zaostrzonych piór brenta, wypełniony po brzegi kałamarz, skrobak do skóry i naczynie z zimną wodą, która daje wytchnienie zdrętwiałym palcom - skryba domyślał się, że czeka go długi dzień. Inkwizytorzy z Passier wzywali go wyłącznie wówczas, gdy przesłuchanie wymagało zachowania dyskrecji lub było utajnione. Referent Meliesse cieszył się poważaniem i słynął z rzetelności - pisał w tempie wypowiadanych słów i potrafił sporządzić streszczenie drobiazgowego, trwającego kilka dni przesłuchania na jednej karcie. Langwedocką i prowansalską mowę świadków z południa Francji bezbłędnie przekładał na nieskazitelną łacinę i w tym języku zapisywał ich zeznania. Sposób ten, wysoko ceniony przez kościelne trybunały, pozwalał sędziom z całego królestwa sprawić, by każde, choćby całkiem banalne zeznanie zapachniało stosem. Spod pióra Meliesse'a, sławionego przez jurystów jego epoki, wychodziły relacje pełne życia, czytelne, wolne od skreśleń. Sesja 7 września, na którą nie mieli wstępu bajliwowie okręgu, nie mogłaby odbyć się bez tego utalentowanego mężczyzny, grubasa pilnie pochylonego nad papierami, zawsze otulonego w poplamioną atramentem burkę.

Trybunał inkwizycyjny zbierał się w jednym z zadaszonych wewnętrznych dziedzińców arcybiskupstwa w Tarles. Była to przestronna sala, do której wiodły trzy portale. Miała ponad osiemnaście metrów szerokości i dwadzieścia prętów*[1] długości. Wysoko w górze zamykały ją wilgotne, naznaczone już zębem czasu sklepienia. Barwione solami kobaltu witraże sączyły niebieskawe światło. Środkowa część sali była pusta i każdy krok rozbrzmiewał na kamiennej posadzce głośnym echem, docierającym nawet do jej najdalszych zakamarków.

Ojciec inkwizytor de Noy był tak chudy, że siedząc w wysokim, wąskim fotelu, nad którego oparciem wznosiły się dwa gryfony, tworzył razem z nim niejako całość - wyniosłą, zimną jak lód, twardą jak marmurowa kolumna. Beruliusz de Noy słynął ze sztuki wydobywania prawdy z ust najbardziej przebiegłych grzeszników („uwalniał uśpione w nich owieczki boże", jak powiadano). Jak wszyscy biskupi z południa ubrany był w długą amarantową szatę z surowego jedwabiu.

Wikariusz i referent czekali, aż zwierzchnik otworzy posiedzenie. Ciszę przerywały jedynie odległe i słabe echa porannej pieśni Anioł Pański, śpiewanej przez mnichów z opactwa. Punktualny i pełen szacunku wobec obrzędu Noy nie zamierzał zaczynać procesu, dopóki zakonnicy nie zakończą hymnu.

Wikariusz Quentin, gdy tylko wybrzmiała ostatnia nuta, otworzył drzwi - za progiem stali już subdiakon i dwie panny. Dziewczęta tuliły się do siebie wystraszone, kolana uginały się pod nimi, zaciśnięte piąstki drżały. Ubrane były w długie do ziemi, wystrzępione koszule z grubego płótna, niezdarnie połatane i pocerowane. Na nogach miały ubłocone łapcie. Te dwie wieśniaczki były pierwszymi świadkami w sprawie z Draguan. Wprowadzono je do sali. Meliesse natychmiast sięgnął po pióro.

Sesja rozpoczęła się tuż po landzie w sali świętego Anastazego w biskupstwie Tarles. Przed obliczem Jego Ekscelencji biskupa de Noy stanęły doprowadzone przez subdiakona Amnevilłe'a dziewki - Paquin i Got. Subdiakon ów nie uczestniczył w przesłuchaniu. Kazał dziewkom zasiąść przed Jego Ekscelencją. Paquin i Got przeżegnały się znakiem krzyża, a następnie oświadczyły, iż gotowe są zeznawać. Biskup de Noy polecił im wszelako, by dodatkowo po dwakroć odmo-

wiły Ojcze Nasz.  Wypełniły ten rozkaz chętnie i bez śladu sprzeciwu.

Tak oto dziewczęta okazały, iż są dobrymi chrześcijankami. Biskup de Noy doskonale znał pokrętne ścieżki sprawiedliwości kościelnej i był świadom, iż lada wątpliwość może sprawić, że utraci powierzoną mu władzę. Obawiał się, by nie połączono jego procesu z nowymi informacjami na temat herezji katarskiej, która to sprawa nie należała do jego kompetencji. Wierzenia te były szeroko znane i biskup wiedział, że żaden heretyk nie odmówi w spokoju ducha Pater noster ani Credo, świadom gniewu, jaki wzbudzi we wspólnocie i jej aniołach. Według katarów ciało człowieka jest nieczyste, a przez to on sam nie jest godzien wypowiadać imienia Boga lub modlić się, wznosząc święte inwokacje. Usta człowieka nie mogą służyć jednocześnie do przyjmowania ziemskiej strawy (którą potem to samo nieczyste ciało w odrażający i plugawy sposób wydalało) i do wyśpiewywania pełnym głosem chwały pańskiej. Pośród katarów imię boże rozbrzmiewało wyłącznie w myślach. Nakazując odmówić swym pierwszym świadkom po dwa Ojcze Nasz, Noy zapewniał sobie jednoznaczność sytuacji - prowadzona przezeń sprawa nie miała nic wspólnego z kwestią albigensów, waldensów, patarynów czy też dawnych bałkańskich bogomiłów. Ta sprawa była jedyna w swoim rodzaju, miała zatem zająć należne jej miejsce w historii.

Biskup de Noy: „ Świadkowie Paquin i Got, wysłucham was dziś w imieniu trybunału inkwizycyjnego. Waszym obowiązkiem będzie przedstawić trybunałowi bieg wydarzeń, które obserwowałyście w okolicach wioski Domines, kiedy to zaczęła się sprawa znana dziś jako »Megiddo«. Zacznijcie łaskawie od podania panu referentowi waszych nazwisk, kondycji, wieku oraz płci, tak dziś, jak w dniu wydarzeń, o których mowa ".

Biskup wskazał dłonią na Kretienotę Paquin. Była młodsza od towarzyszki. Miała duże jasne oczy, złociste włosy i mlecznobiałą cerę dziecka, którego buzia różowi się zdrowym rumieńcem. Ta niebiańska twarzyczka boleśnie raziła w posępnych murach klasztoru, przed złowieszczym trybunałem inkwizycji.

Kretienota Paquin: „Nazywam się Kretienota Paquin. Jestem młodszą córką szewca Breanda Paquin, pomocnicą tkacką w służbie Bruna Hałiberta, od Wszystkich Świętych po słowie z Kajetanem Gauberem, tragarzem. Mam czternaście łat i jestem dziewicą. Wydarzenie miało miejsce w dziesiątym roku panowania świętej pamięci króla Filipa. Liczyłam naonczas siedem wiosen ".

Wiłhełmina Got: ,,Nazywam się Wiłhełmina Got, jestem córką Ewerarda Barbeta. Niegdyś mieszkałam z ojcem w Tarascon. Obecnie jestem żoną łudwisarza Szymona Gota, mam troje dzieci i nie wiem, kiedy przyszłam na świat. Powiadają, że naonczas Uczyłam dziesięć, może dwanaście łat".

Ludwisarzowa była bardziej butna niż jej towarzyszka. I bardziej zatwardziała. Jednak w słowach obu dziewcząt było wiele ostrożności. Obie też starały się wcisnąć jak najgłębiej w małe plecione krzesełka.

Biskup de Noy: „Powiedzcie nam teraz to, o czym od siedmiu łat powszechnie wiadomo w diecezji Draguan, a dziś musi zostać spisane przed trybunałem. Powtórzcie, co wyznałyście mi pod tajemnicą spowiedzi świętej, a zatem przed Panem Bogiem, przysięgając, iż wasze słowa wolne są od grzechu i kłamliwych przeinaczeń ".

Beruliusz de Noy był zręcznym inkwizytorem. Nigdy nie przesłuchiwał świadków pod przysięgą. Przypominał im jedynie o przysiędze złożonej niegdyś, choćby bardzo dawno temu. Ta drobna perfidia wytrawnego fachowca nieraz pomogła mu wydać surowy wyrok. Noy należał do tego typu sędziów, którzy wykrywali heretyka w Bogu ducha winnym biedaczynie. Nigdy nie uciekał się do tortur - jego obecność wystarczała, by skruszyć oskarżonych i zmusić ich do wyznania rzeczy, o których nie mieli pojęcia.

Kretienota Paquin: „ Cała historia zaczęła się wkrótce po dniach krzyżowych Świętego Marka, kiedy to wiązy mają już duże liście ".

Wiłhełmina Got: „Bawiłyśmy się obie nad brzegiem Montayou. W sekrecie, bo rodzice zabraniali dzieciom zbliżać się do najbliższego wioski tarliska ".

Kretienota Paquin: ,, Objawienie miało miejsce dokładnie przed drewnianą zaporą, którą zbudowali przodkowie Szymona Cłergues 'a. Właśnie rzucałyśmy otoczakami w ryby, które przypłynęły złożyć ikrę..."

Wiłhełmina Got: „...i wtedy ukazało się to coś".

Sydoniusz Meliesse nigdy nie słyszał o wydarzeniach, które rozsławiły diecezję Draguan. Docierały do niego plotki krążące pośród gminu, wiedział, jak fatalnie zakończyła się ta sprawa, słyszał opowieści o stosach kości, ale nie przypuszczał, że wszystko zaczęło się od dwójki chłopskich dzieciaków, które bawiły się nad wodą.

Kretienota Paquin: ,,Z daleka wyglądało to jak padle zwierzę, które unosi się na wodzie. Obracało się w wirach rzeki, zanurzało się i znów wyłaniało, poddane sile nurtu i obmywane przez fale. Podeszłyśmy jak najbliżej, a wtedy to coś utknęło między deskami zapory Cłergues 'ów ".

Wilhelmina Got: „Z bliska w niczym nie przypominało ścierwa łasicy ani martwej ryby ".

Kretienota Paquin: „Było długie, szare, miejscami mocno poczerniałe ".

Zapadła cisza. Teraz dziewczęta musiały przywołać wspomnienia, które wprawiały je w przerażenie. Starsza przemówiła zdławionym głosem.

Wilhelmina Got: „To było ramię mężczyzny, Ekscelencjo. Okrutnie wyrwane ".

Kretienota potwierdziła jej słowa skinieniem głowy. Wilhelmina Got wyjaśniła, że unoszenie się na wodzie umożliwiał mu nadmuchany jagnięcy pęcherz. Ten balonik unosił potworny strzęp na wodzie. Ludzki szczątek musiał od wielu dni płynąć z biegiem rzeki, bo gdy dotarł do zapory, pęcherz zdążył się rozciągnąć i uszła z niego połowa powietrza.

Biskup inkwizytor upewnił się co do ścisłości transkrypcji referenta, następnie dał znak wikariuszowi Quentinowi. Ten od początku przesłuchania czekał, opierając się o ścianę, tuż obok dużego drewnianego kufra. Posłuszny poleceniu, otwarł ową tajemniczą skrzynię i wydobył z niej drelichowy worek -długi i owiązany sznurkiem. Rozwiązał go, stając tuż przed dziewczętami.

Nawet Meliesse zrobił się trupio blady. Biskup, o niczym nie uprzedzając, kazał zaprezentować świadkom wyżej opisany fragment ludzkiego ciała, przez minione lata przechowywany w Passier. Tkanki skurczyły się, wyschły, poszarzały. Kość mierzyła zaledwie trzy cale. Dłoń była złamana na wysokości stawu, przedramię w połowie długości. Było to złamanie otwarte, kość została częściowo zmiażdżona. Trzeba było niebywałej siły i okrucieństwa, aby ją strzaskać właśnie w tym miejscu. Składające zeznania dziewczęta zamarły, przerażone, ale potwierdziły autentyczność znaleziska.

Wikariusz zapakował dowód rzeczowy, nie przejawiając szczególnego zakłopotania takim traktowaniem ludzkich szczątków. Biskup kontynuował przesłuchanie.

Meliesse streszczał je dla zwierzchników de Noya.

Paquin i Got zapewniły, że nie wspomniały o zajściu rodzicom. Wróciły do domu, nie okazując śladu wzburzenia, choć były przerażone.

Nazajutrz znów poszły nad zaporę — rozkładająca się ręka wciąż tkwiła między deskami. Gdy postanowiły wyciągnąć ją z wody, pojawił się inny kształt płynący w dół rzeki. Także i on zatrzymał się na zaporze.

Dziewczynki uciekły, ile sił w nogach — było to drugie ramię człowieka, straszliwie porozrywane i unoszące się na wodzie za sprawą wypełnionych powietrzem bydlęcych wnętrzności.

Dzieci pobiegły do wioski, i tym razem trwając w milczeniu, ale wyraźnie przerażone. Były przekonane, że w końcu ktoś odnajdzie te szczątki ciał, a one nie będą musiały wyjawiać swej tajemnicy.

Nie zdradziły się ani słowem, choć żyły w strachu, nękane koszmarami, a nawet trawione gorączką. Mała Paquin ciężko zachorowała - jej czoło pokryły brunatne plamy, mówiła, że widzi młode wróżki ubrane w błękitne szaty. Znachor z wioski rozpoznał tę chorobę jako „ognie świętego Antoniego" -gwałtownie rozwijającą się słabość, którą wywołać i uleczyć mógł jedynie ów święty, wedle swej woli i mocą niebios. Odtąd dziewczynka nie chciała przemówić choćby słowem.

Przez trzy kolejne dni, nie bacząc na niebezpieczeństwo ani na pierwsze letnie burze, Wilhelmina Got samotnie chadzała w pobliże Montayou.

W tym czasie natrafiła w sumie na trzy inne ręce, znacznie mniejsze od pierwszych, a także na dwie nogi i dwa torsy. Wszystkie te szczątki były ludzkie, wszystkie odrąbano żywcem.

Meliesse skrupulatnie notował opis przedstawiony przez małą Got. Nie zapomniała o żadnym szczególe - podała barwę, kształt, stan rozkładu trupich szczątków...

Biskup de Noy: „ Co skłoniło was do wyjawienia swego znaleziska ludziom z wioski? "

Wilhelmina Got: ,, Deszcz, Ekscelencjo. Montayou wzbierała. Trupie szczątki mogły lada dzień wydostać się za zaporę i popłynąć w dół rzeki, a nikt by tego nie spostrzegł. My jedne znałyśmy tajemnicę. Musiałam opowiedzieć o tych diabelskich sztuczkach rodzicom, albo wszystko by przepadło... "

Dziewczęta opisywały zdumienie wieśniaków z Domines. Sędzia Noy słuchał ich uważnie przez dwie godziny. Paquin i Got opowiadały o pełnych poruszenia dniach, jakie nastały po ich wyznaniu.

Potem subdiakon Amneville wprowadził do sali ojców Meaulta i Abla, mnichów z diecezji Draguan. Potwierdzili oni słowa dziewcząt, uwiarygodniając ich zeznania, jak tego wymagała procedura ustalona przez inkwizycję, która zawsze żądała dwóch zgodnych świadectw i dopiero wówczas uznawała ich ważność.

Aby przekonać sędziów o swej prawowierności, zakonnicy musieli odmówić Zdrowaś Maryjo i potwierdzić, iż uznają władzę Rzymskiego Kościoła Apostolskiego. Następnie przedstawili swoją wersję wydarzeń.

Była ona całkowicie zgodna z zeznaniami dziewcząt.

Szczątki ludzkie niesione przez Montayou stały się obsesją wieśniaków z Domines. „Rytuał" pojawiania się trwał, jego regularność była iście piekielna - wyłowiono kolejny kadłub, potem czaszki, potem związane w pęczek ręce... każdą taką przesyłkę holował nadmuchany jagnięcy pęcherz, jelita albo pęcherz moczowy świni. Wszystko to kolejno wyławiano z wody.

W czwartym dniu po ujawnieniu sekretu przez Wilhełminę Got szczątki przestały przypływać.

Domines należało do legacji Draguan. Była to najmniejsza parafia biskupstwa, ubożuchnej diecezji, którą od trzydziestu lat kierował biskup Haquin. To on sprowadził cieszącego się sławą medyka z Sabarthes, mistrza Amelina. Ów uczony mąż całymi dniami badał ludzkie szczątki, schnące na pniu.

Był bardzo tajemniczy aż do zakończenia prac. Nazajutrz po siódmym dniu badań spalił fartuch i otworzył na oścież drzwi pracowni na szczycie niewysokiego wzgórza. Wówczas to biskup Haquin i jego owieczki osłupieli, ujrzawszy na ogromnym drewnianym podeście trzy ludzkie ciała, całkowicie zrekonstruowane, odtwarzane kawałek po kawałku, niczym fragmenty drewnianej układanki, która ćwiczy cierpliwość dziecka. Mistrz Amelin oznajmił, iż jego zdaniem ofiarami byli: mężczyzna oraz dziewczynka i chłopiec w tym samym wieku, zapewne bliźnięta.

Mćliesse dyskretnie uniósł głowę, i zerknął na dużą skrzynię, obok której stał Awejron Quentin. Nie potrafił uwolnić się od myśli o stercie kości, najpewniej starannie oznakowanych i spoczywających o dziesięć kroków od niego.

Ten potrójny mord wywołał istną panikę wśród mieszkańców Domines. Sprawa pachniała piekłem i demonami. Bieg Montayou zaczynał się o kilka dni drogi na zachód. Źródła rzeki wypływały z bagien. Była to okolica całkowicie bezludna. Nikt nie mieszkał na tych obszarach, żaden dukt nie zbliżał się do koryta rzeki.

Niczego więcej nie było już trzeba, żeby rozbudzić strach w przesądnych wieśniakach.

Odprawiano msze, słano kurierów i ekipaże. Biskup Haquin wyprawił trzy ekspedycje -jego ludzie mieli strzec brzegów rzeki i otaczających ją terenów. Wyruszyli uzbrojeni.

W połowie dnia czterej świadkowie zakończyli składanie zeznań. Sydoniusz Meliesse zapisał siedem stronic i zużył dwa pióra. W oddali rozbrzmiewały głosy braci zakonnych, odśpiewujących już sekstę. Zebrani w sali ze zdumieniem uświadomili sobie, jak wiele spędzili tu godzin. Zatracili poczucie czasu. Wszyscy dali się wciągnąć w opowieść o wydarzeniach sprzed siedmiu lat, w posępne wspomnienia o tym, co miało stać się przyczyną tylu okropieństw.

Wszyscy z wyjątkiem Beruliusza de Noy. Biskup znał na pamięć te makabryczne historie. Dzięki jego uporowi i znajomości procedur dziś zostały one spisane i trafią do archiwów inkwizycji. Wiedział, że upłynie wiele miesięcy, zanim uda się zgromadzić zeznania i dokonać właściwej interpretacji faktów. A przede wszystkim wiedział, że on pierwszy będzie miał możliwość ogarnąć wszystkie, czasem sprzeczne, elementy sprawy „Megiddo" i wyciągnąć wnioski. Był gotów. I pełen niecierpliwości.

Przed zamknięciem sesji ojciec Abel dodał:

Ojciec Abel: „Z czasem zidentyfikowano ciała wyłowione z Montayou. Pewien książę, i dwójka     jego dzieci zaginęli, o czym informował opat z F. Wyruszyli z Clouzes do Pitie-aux-Moines. Choć rzeka była nieco oddalona od szlaku ich podróży, przypuszczano, że zboczyli z drogi i nieszczęśliwym trafem wpadli w..."

I tu, na rozkaz biskupa, Meliesse kończy swój raport. Dokumenty opatrzono symbolem „MEGIDDO-I". To pierwszy z dziewiętnastu tomów, które zapełniły relacje ze śledztwa prowadzonego przez Jego Ekscelencję biskupa de Noy. Dokumenty te, podobnie jak załączniki, można dziś czytać w Bibliotece Narodowej. W kartotece manuskryptów opatrzono je numerem ISBN: 2-84563-076-X. Ich odrestaurowaniem, a także uporządkowaniem zajął się profesor Emmanuel Prince-Erudal.

 

Przytoczone tu fragmenty są autentyczne, jedynie ich język został nieco uwspółcześniony. Wszystkie historyczne dokumenty odnoszące się do prologu pochodzą z tomu zatytułowanego: „Część pierwsza: Rok 1283".

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

l

Dla przeważającej części Europy sroga zima roku 1284 stała się istną klęską. Mieszkańcy Draguan uznali ją za kolejne spadające na nich przekleństwo.

Figurka Matki Bożej, cała pokryta szronem, pękła, rozbijając pokrywającą ją od wielu tygodni lodową skorupę. Mróz unicestwił tę nieszczęsną alabastrową Maryję, która stała samotnie w szczerym polu, u zbiegu dróg wiodących do Domines i do Befayt.

Nikt nie zebrał szczątków figurki - pozostawiono je ku przestrodze, aby zniechęcić tych, którzy ośmieliliby się zapuścić na ziemie diecezji Draguan.

Takich „diabelskich mrozów" nigdy tu nie było. Mieszkańcy oddalonych od wioski chat chronili się w pobliskiej parafii, nad polami wzbijał się dym z ognisk - płomienie buchały z nich w górę niczym- ze smoczych paszcz, dachy przykrywano natłuszczonymi szmatami i suchą trzciną, chaty okładano snopkami słomy i ciepłym łajnem bydła, które trzymano teraz w szałasach. Tego roku życie stało się cięższe niż w czasach wojennego głodu.

Nieco ponad rok od niepokojących wydarzeń na zaporze w Domines biskup Draguan, Jego Ek...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin