Legendy polskie - Józef Szczypka.txt

(273 KB) Pobierz
Józef Szczypka
Legendy polskie
Instytut Wydawniczy Pax 1983

Š by Józef Szczypka, Warszawa 1983
Opracowanie graficzne Tomasz Kazikowski
Redaktor
Renata Szwander
Redaktor techniczny
Witold Rober

ISBN 83-211-0278-6

Jak Piast kołodziej,
dwu wędrowców gocinš raczšc,
niezwykłe usłyszał słowa od nich,
a i częstunek po wielekroć odzyskał
osłuchajcie, ludzie mili, co się stało przed wiekami, gdy Polska jeszcze ani korony nie miała, ani też łaskami Boga w Trójcy Jedynego nie była obdarowana. Wówczas to dwaj wędrowcy z daleka przemierzali kraj nadwarciański, krzepišc serca najprzedniejszymi jego widokami. Cieszył ich kraj ten i cała ziemia polska, albowiem poznali już, idšc z wolna i uważnie, że  jak to potem w sławnej kronice stało  powietrze tu czyste, bory złotomiode, rzeki obfite rybš, rycerze bitni, niewiasty ciche, chłopko-wie nieleniwi, konie ršcze, woły nader posłuszne, krowy dojne, owce puszyste, skowronki, wiwilgi i szpacy chętni piewowi, zwierz za, co w lasy się chroni, o wiele bardziej niż gdzie indziej ludziom i inszemu stworzeniu przyjazny. A widzieli dotšd moc krain cudzoziemskich i moc doznali tam wszelakich przygód, gdyż samo niebo uczyniło ich swoimi legatami i poleciło wszędy więte działanie, nie tylko na chrzecijańskiej wiata połowie. Którš to rzecz trzymali w tajni: i dlatego, że tak im Kancelaria Chrystusowa czynić nakazała ex animo et ex officio, i dlatego, że i sami byli wiadomi, jako prawda nie potrzebuje rozgłosu, lecz o stosownej porze, niby olej na wodzie, wypłynie w górę.
Tak przybyli do starożytnego miasta Gniezna.
A był tam naówczas władykš tenże srogi Popiel, któremu póniej mysie stada tak haniebnš mierć zgotowały, gdy jego służkowie, nasiekłszy doć
onych bestii, uciekli precz, nie mogšc cierpieć trupiego smrodu. Ksišżę Popiel nie przyjšł wędrowców. Dwu synów majšc, wyprawiał włanie ucztę z okazji postrzyżyn, które pogańskim zwyczajem malutom uczyniono, i wolał lepszemu towarzystwu brzuchy radować. Gdzie cię nie proszš, stamtšd kijami wynoszš. Przeto legaci Boscy, acz niejedno obiecowali swoim pustym kiszkom i, zbliżajšc się do bram gnienieńskich, zgoła już dziękowali księciu za przysmaki milsze od jagód i korzonków, jakimi dotšd się kontentowali, musieli głodno odejć. Zgraja pachołków natarła na nich z takš wiolencjš, iż ledwo uszli z życiem, mało jakby tego pewni, a przy tym okrutnie spostponowani brzydkš mowš, którš nie gorzej ćwiczono im uszy, nili psim żwakaniem i wistami kamieni, bo i ta kapela pobożnym przybyszom do woli przygrywała.
 Wiera polski to kraj?  pytali sami siebie nieswojo.  Polska gocinnoć?  dziwili się, tyle słyszšc niegdy od druhów (także od tych już w Królestwie Niebieskim rezydujšcych) o owej cnocie, z którš lud tej ziemi (jak im podawano) od razu się rodzi.
I może by zaprzeczyli.
Może też i jaka nie najcichsza ich skarga zostałaby do Przenajwiętszego Trybunału pilnie artykułowana.
Ale oto wędrowcy dojrzeli kmiotka, który nie opodal podgrodzia orał. Chylił się przy sosze pracowicie, a i bydlęta kijaszkiem przyuczał do trudu. Że za był bardzo radej wiatu natury, znajdował również czas, aby skibo-wisko pieniami witać.
Dyni dyni dana, mam Popielš pana.
Dyni dyni doru, nie pójdę do dworu.
Dyni dyni dylcy,
we dworze sš wilcy...
Tak przypiewywał, brodę rozgarniajšc, gdy mu ton zbyt w swych kłakach, siwogęstych jak zagajnik o wicie, więziła, a wraz z nim cudnie nuciło najróżniejsze ptactwo, podobnie słonka i nacieszenia spragnione. Legaci pozdrowili chłopka i spytali, jak mu się orze.
  Ano pomaluku  odpowiedział grzecznie, rozkazujšc wołom, żeby nieco spoczęły.  Janie pany z da\eka?
Rzekli, że i zza siedmiu gór chyba, choć Pan Bóg, któremu wiernie służš, jest wszędy. Kmiotek zdumiał się takimi słowy i pojmujšc, iż męże to uczeni, zagadnšł, czy nie będzie czasem jakiej wojny.
8
Nie wiedzieli, co mówić.
   Musi nie będzie, skoro boćki spokojne...   sam wszakże sobie responsu udzielił, wskazujšc na swš nieodległš chatę: jej strzechę gniazdo bocianie wpół zgięło, a stary dšb, szumišc i wiszczšc jakby tchu nie mógł nabrać, mocno pracował konarami, żeby do cna pod onym wielce klekot-liwym ciężarem nie padła.
Wędrowcy przywiadczyli kmiotkowi, ale i dodali, iż krajowi polskiemu, by z pokoju korzystał, nie myszoboja, lecz dzielnego tudzież ludzkiego księcia potrzeba. Piast (tak albowiem zwał się oracz) umiechnšł się.
   Ano, nasz ksišżę przetakiem wodę nosi, a przez dzban sieje  po-\N\edz\a\, <AooWo\a pa\ce\r\ po czo\e \af\cu\šc.
A że chatę dym już owijał obiadowy i boćki zniknęły w jego kłębach, w nozdrza za dobrze przydęło zapachem polewki, kmiotek zaprosił wędrowców do siebie. więtym głodomorom ani w głowie była odmowa i tylko czarciej nie chcieliby warzy. Podeszli wnet ku Piastowemu obejciu. Niewiele tam było bogactwa, ale przecie dziwiły pobok wesołe, brzękliwe ule o malusich daszkach, a też nie mogli przybysze pojšć, czemu to u prostego człowieka takie mnóstwo kół bieleje pod cianami. Oracz wyjanił: nie masz bo u niego większej radoci niż pszczelne zajęcia czy w pasiece, czy przy barciach, jako za człek zręczny często kołodziejstwem się trudni. Potem zjawiła się jego połowica, Rzepkš zwana, i choć przelękła się najpierw, iż niczego na obiad, prócz lichej oblecistodółki, nie gotuje, to przecie za niedługo gociom szeroko otwarła drzwi i spogodniała, słyszšc ich przemowę.
   Cieszcie się, kochane ludzie, że Pan Bóg nas tu przysłał  owiadczyli oni po przestšpieniu progu.  Cieszcie, bo nasze odwiedziny siła dóbr wam przyniosš, a potomstwu zaszczyty i sławę zwiastujš. Cieszcie, ponieważ tak znaczne czekajš was sprawy, że w złotych księgach będzie
0  nich na wiek wieków stało...
Piast, wszystkiego całkiem nie pojmujšc, rzekł, iż mowa to prawdziwa: o, lato uroda jest na chleb i wszelakie dobro z tego będzie, bo sporo osów na łškach fruwa. Nagle gęba mu zaniemogła. A cóż to? Kiedy wędrowcy siadali na cisowej ławie i trochę zsunęły im się szaty z ramion, dostrzegł, iż obaj sš skrzydlaci, jak gołšbki, a raczej jak wielkie, białe orły! Cóż to? Bał się w materię tak niezwyczajnš wdawać (a i oni skrzydła przykryli do niepoznaki), przeto udał, że niczego nie widział ptanego,
1  inszymi, sobie właciwszymi rzeczami się zajšł.
  Psiajucha, na sucho gadanie ciężkie! Mam ci ja antałek piwa, to przyniosę panom a sobie!  zawołał.
A nie był ów napój w tamtych czasach tak zdradliwy, jak to się potem stało, i nie krzywił rozumu, lecz przeciwnie, język ludziom swobodzšc.
4
10
mógł poniektórš głowę najszlachetniejszymi naukami wzbogacić. Gdy poczciwa Rzepka jęła ziele do suszenia sposobić (wolnej chwili nie uznajšc), wędrowcy, choć antałek chlupał nieskšpo, przepytywali jš, co by to za specjały rolinne były, które trzyma w ręku. Piacicha odpowiadała: dyć tu ruta, dyć tu piołun, macierzanka, turanek, czyciczka, przestęp, porwita-niec, czarokwit, grzmot. Wszystko, by od chorób, wiedm a piorunów wybraniać...
   A tu?  wskazali na nowe ziele. Tego nie wiedziała.
  To warkoczyk Najwiętszej Panienki do okadzania przysłabłych bydlšt  przyuczono niewiedzšcš, insze jej pokazujšc teraz listki.
Znowu nie wiedziała, co to.
   To kluczyki więtego Piotra, od których zęby rychło zdrowiejš. Jeszcze o jednej rolince nie wiedziała, ale i o niej dano pouczenie:
   To przecie ršczka Pana Jezusa, co od złego broni. Palma Christi...  dodano cudzomownie.
Piacicha, wielce pocieszona takim owieceniem, uraczyła goci polewkš, grubo mietannym kożuchem ozdobionš. Nie uciekali od misy i zgrabnie ich lipowe łyżki od brzega do brzega wiosłowały, pilnie zarazem zważajšc, by na drodze do gęby nie uchybić brodzie jadła rozlaniem. Chciał ich znów kmiotek piwem częstować i sami pragnęli tego napoju, dobrym bo po obiedzie jest on suplementem. Czochrajšc łeb, martwił się wszakże Piast, iż niewiele już ma napitku, acz nazajutrz postrzyżyny swojemu latawcowi (jako Popiel synom) urzšdza. Z trudem też antałek pochlupywał, więcej jakby za to dudnień wykonujšc, i może by nawet nic z niego nie ciekło. Ale czyż nieogarniona dobroć Boża nie zdoła wszystkiego nad wszystkim i najtrudniejszego nad trudnym? Czy nie służy najchętniej ludziom skromnym, pokornym i uczynnym, choćby i chrzecijańskiej wiary jeszcze nie znali?
Gdy kmiotek lamentował, że jutro częstunku mu braknie, wędrowcy nagle kazali sobie piwa dolać, albowiem głos wewnętrzny im szepnšł, iż od tego tylko antałek się napełni. I kazali także ubić prosię, a mięsa nakłać do dziesięciu cebrów, gdyż ten sam tajemny orator im przepowiedział, że i one się napełniš, jakby w nadwarciańskiej to ziemi Kana Galilejska była. Piast czynił, co miał mówione. Alboż to one pany w białych sukienkach nie wiedzš najlepiej, jak trzeba? I stało się, że w antałku chmielowego poidła przybyło, a cebry gięły się pod mięsiwem, chociaż wieprzek, słabo się, na psa urok, darzšc, zgoła z samego ryja i ogona się składał. Zdumiał się Piast i zdumiała jego Rzepka tak widomym rozmnożeniem. A potem za poradš wędrowców jęli mnogi lud spraszać na postrzyżyny, Popielš wraz z drużynš nie wyłšczajšc.
12
Dwaj legaci odeszli, miłymi słowy i wygrzanym miodkiem (że najgodniejszy to napitek) pożegnani.
Małego Piastowicza nazwano na postrzyżynach Siemowitem, aby  witajšc"  lepszych czasów okazał się znakiem. Kiedy dorósł, księciem dla niezwykłoci serca został wybrany, a że umysłu też dostał większego niż insi, prawił staremu ojcu, jakoby wędrowcy byli zwani Cyryl i Metody. Siwy Piast niby synowi przytakiwał, wszelako swoje mylšc nieraz dumał o białych skrzydłach i zastanawiał się, jak podobnych orłoludzi zowiš. Kto mu jednego czasu powiedział: anioły. Ale głowa już starowinie często na opak służyła i słowo to ginęło mu w pamięci jak pszczoła w ciemnych ostępach puszczańskich.
Jak ksišżę Mieszko,
z oczyma niewidnymi urodzony,
wiat ujrzał...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin